niedziela, 19 maja 2013

"Morderca bez twarzy" Henning Mankell

O mojej sympatii do skandynawskich kryminałów i autorów pisałam już Wam nie raz i w tej kwestii nic się jak na razie nie zmieniło. Jednym z wartych uwagi pisarzy szwedzkich jest Henning Mankell, z którego twórczością też już nie raz miałam do czynienia. Nie miałam jednak przyjemności poznać jego serii kryminalnej, z której przecież Mankell najbardziej zasłynął – serii z komisarzem Kurtem Wallanderem. Aż do teraz.

„Morderca bez twarzy” jest pierwszą częścią tej serii. Jak się przedstawia sama fabuła tej książki? Jak to kryminał, mamy morderstwo. Ale morderstwo nie byle jakie – zmasakrowane ciało sąsiada znajduje emeryt, mieszkający niedaleko, znajduje również jego żonę, która, co prawda jeszcze żywa, jest na granicy śmierci. Sprawa trafia w ręce Kurta, a kobieta jest jedyną drogą do poznania prawdy i odnalezienia mordercy. Jednak żona ofiary trafia w ciężkim stanie do szpitala i lekarze niestety nie są w stanie jej uratować – tuż przed śmiercią wypowiada jednak kilkakrotnie jedno słowo: „zagraniczny”. Policja traci więc jedyną osobę, która znała mordercę, a to, co powiedziała na łożu śmierci nic im nie mówi – cała sprawa jednocześnie przyjmuje nowy wymiar, bo od teraz ofiary są dwie. Kurt podejrzewa, że „zagraniczny” może znaczyć tyle, że sprawcami byli cudzoziemcy, z którymi sam komisarz już i tak ma niemałe problemy – po nocach wydzwania bowiem do niego anonimowa osoba, która grozi, że zrobi porządek z imigrantami. Wkrótce też Wallander będzie miał na głowie i trzecią ofiarę.

Spodziewałam się po Mankellu kolejnego świetnego kryminału i nie zawiodłam się na nim ani przez chwilę. Książka jest naprawdę dobra, ciekawa i intrygująca. Mankell ma to do siebie, że w swoich powieściach porusza również społeczne problemy dzisiejszego świata i tutaj jest podobnie. Watek kryminalny i okrutne morderstwo zahacza również o temat imigrantów i uchodźców, starających się o azyl w Szwecji. Komisarz Wallander ma do rozwiązania więc nie tylko zagadkę masakrycznego morderstwa dwóch osób, ale będzie się musiał uporać również ze sprawami imigrantów, którzy jak się okazuje, mają wielu wrogów w tamtejszym społeczeństwie.

Ale to nie będzie koniec rozterek głównego bohatera. Jak wspomniałam wcześniej, jest to pierwsza część serii z Kurtem Wallanderem w roli głównej, a jego samego poznajemy w niezbyt ciekawym momencie jego życia, bo praktycznie tuż po rozstaniu z żoną i rozwodzie, a jakby tego było mało, nie ma najlepszego kontaktu z córką, a ojciec, cierpiący na sklerozę, przysparza mu nie lada problemów. Nie jest to więc idealny bohater i dzięki Mankellowi za to, bo tym samym czyni go to bohaterem realistycznym, który nie jest wszechmocny, a tym samym takim, który wzbudza w nas dzięki temu sympatię i niekiedy współczucie. Nie układa mu się bowiem najlepiej, w niektórych sprawach jest, można by powiedzieć, nawet nieudacznikiem, nie przeszkadza mu to bynajmniej w tym, aby być dobrym policjantem. Bo takim bez wątpienia jest, chociaż morderstwo, które Kurt ma co rozwiązania łatwą zagadką nie będzie. Ale to charakterystyczna cecha prawie wszystkich kryminałów, a już na pewno powieści Mankella.

Od dawna miałam ochotę na tę serię i jak widać, intuicja w tej kwestii mnie nie zawiodła. Teraz spokojnie mogę sięgnąć po dalsze części przygód komisarza Wallandera wiedząc, że jest to coś, co z pewnością przypadnie mi do gustu. Bez wątpienia ciągnie mnie do serii kryminalnych i pewnie to się w najbliższym czasie nie zmieni. I myślę, że nie trzeba tej książki (jak i całej serii) zbytnio chwalić, miłośnicy kryminału (szczególnie skandynawskiego) i tak pewnie od dawna ją znają chociażby ze słyszenia, albo mają ją w planach. Mankell jest naprawdę świetnym pisarzem i warto zwrócić na niego uwagę.

Recenzja opublikowana również na moim blogu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz