poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Ostatnie życie - Peter Mohlin, Peter Nystrom

 

Wydawnictwo Czarna Owca, Moja ocena 3,5/6
Jestem wielką fanką literatury skandynawskiej, a kryminałów w szczególności.
Nowe nazwisko, nowa książka wydana w Polsce, zawsze wiele sobie po niej obiecuję. Tak samo było w przypadku Ostatniego życia.
To sprawne połączenie kryminału i thrillera z ciekawym z pozoru bohaterem, szwedzko-amerykańskim agentem FBI Johnem Adderleyem. Z początku ciekawy bohater. Liczyłam na postać odrobinę inną niż zmęczony, przeczołgany przez życie, po przejściach skandynawski śledczy. Z biegiem czasu, z upływem kolejnych rozdziałów, nie wszystko z tą postacią jest takie, jakim się wydawało na początku. Jednak nic więcej wam o tym bohaterze nie napisze. Nie chcę wam psuć elementu zaskoczenia. Poza tym jest duże prawdopodobieństwo, że wy Johna odbierzecie zupełnie inaczej.
Akcja rozgrywa się współcześnie i kilka lat temu. Dwie płaszczyzny akcji, dwie różne narracje, jeden duszny, mroczny klimat i ostre dochodzenie teraz zazębiające się z tym z przeszłości. Akta sprawy zamkniętej 10 lat temu niespodziewanie wypływają na wierzch i zazębiają się z terażniejszym dochodzeniem.
I w zasadzie to tyle, co mogłabym wam o treści napisać. Sama oś książki, zarys fabuły jest ok, w wielu momentach bardzo ciekawy, tchnący świeżością, odległy od stereotypów. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, iż autorzy w kilku miejscach napakowali fabułę tak nieprawdopodobnymi zdarzeniami, tak kuriozalnymi akcjami, że aż pusty śmiech ogarnia. To takie trochę traktowanie czytelnika jak idiotę.
I jest to dziwne. Ta książka jest bardzo nierówna. Dwóch autorów, dwie różne książki, dwa różne style pisarskie. Ostatnie życie sprawia wrażenie jakby go pisały dwie niezależne od siebie osoby, każda innym stylem. Póżniej te dwie części zostały złożone w jedną książkę.
Gdyby akcja była realniejsza, mniej kuriozalna, gdyby wszystko było napisane jednym stylem byłaby to naprawdę dobra pozycja. Sam zarys fabuły, pomysł na nią jest ciekawy, inny od schematów i może się podobać. Gorzej jest z wykonaniem. Coś nie zagrało, coś sprawiło, iż z dobrej książki wyszło coś tak nierównego i mało prawdopodobnego.
Nie odradzam, nie polecam. Najlepiej sami podejmijcie decyzje...czytać, czy nie.

niedziela, 15 sierpnia 2021

1793 - Niklas Natt och Dag

 

Wydawnictwo Sonia Draga, Moja ocena 6/6
Niklas Natt och Dag potwierdza to wszystko za co uwielbiam skandynawskich pisarzy. Na okładce jest napisane, iż 1793 to połączenie Arthura Conana Doyle’a, Umberto Eco i Jamesa Ellroya. Nie ma w tym ani krztyny przesady. Ja bym do tego dodała jeszcze Dickensa.
To mistrzowsko napisana opowieść, którą się wręcz połyka, a której klimat pochlania i obezwładnia.
Wyobrażcie sobie taką sytuację Z cuchnącego sztokholmskiego rynsztoku, jeziora Fatburen, wydobyto zmasakrowane ludzkie zwłoki pozbawione kończyn. Trup nie ma także oczu i języka. Jak się okazuje wszystkich okaleczeń dokonano gdy ofiara jeszcze żyła. A to dopiero początek.
Rozpoczyna się dochodzenie, niezwykle rzetelne i drobiazgowe, jak na tamte czasy. Szybko się okazuje, iż zabójcą może się okazać ktoś, kogo zupełnie by o to nie podejrzewano. Dochodzenie prowadzi genialny detektyw wraz z niemniej bystrym pomocnikiem. Dokąd ono ich zaprowadzi?
Akcja rozpoczyna się i toczy w tytułowym 1793 roku w Sztokholmie 3 lata po zabójstwie króla Gustawa III. Król został zabity na skutek spisku, podczas maskarady w operze w Sztokholmie. To wydarzenie położyło się cieniem na dalszych losach Sztokholmu i całego kraju.
Długo zastanawiałam się co w książce zrobiło na mnie największe wrażenie. Zdecydowanie genialne oddanie XVIII-wiecznej pełnej brudu (dosłownie i w przenośni) brudu, przemocy, mroku, obłudy, grzechu...taki Dickens w sztokholmskim wydaniu. U angielskiego pisarza też jest taka charakterystyczna, brudna, okropna atmosfera z tym, że Londynu. W 1793 mamy Sztokholm wraz z okolicami, genialnie nakreślony, mistrzowsko i niezwykle plastycznie oddany. W trakcie lektury miałam ochotę kilkakrotnie się umyć, wyszorować, tak porządnie. Smród sztokholmskich rynsztoków czuć na odległość. Miałam wrażenie, jakby brud XVIII wieku mnie oblepiał.
Ogromnym atutem są też świetnie nakreśleni, dalecy od stereotypu bohaterowie oraz ich poczynania.
Śledztwo, wiadomo odmienne od tych znanych nam ze współczesności, jest tak samo rzetelnie i pomysłowo prowadzone, a intryga i zwroty akcji zaskakują.
Do tego zręczne wplecenie w fabułę autentycznych, historycznych postaci.
Na sam koniec na długo pozostające z czytelnikiem moralne rozważania. Nie potrafię przestać myśleć o walce dobra ze złem, o wyższości prawa nad zbrodnią i cwaniactwem, o tym, jak złudna, zła, trudna i pogmatwana bywa ludzka natura.
1793 ma tylko jedną wadę, książka jest za krótka :) Ale na półce czeka kolejna część 1794, której jestem bardzo ciekawa.