piątek, 5 września 2014

"Rzeźniczka z Małej Birmy" Håkan Nesser

Długo czekałam, by móc w końcu dorwać tę książkę w swoje ręce. Od jakiegoś czasu jestem wielką fanką nie tylko Nessera, ale i jego bohatera, Gunnara Barbarottiego. Nie mogłam się doczekać, kiedy piąta część jego przygód trafi w moje ręce, w końcu doszłam do wniosku, że dłużej czekać nie mam zamiaru i kupiłam e-booka (w końcu jestem od dłuższego czasu posiadaczką Kindle'a). I nie żałuję ani wydanych na tę książkę pieniędzy, ani czasu jej poświęconego - dla mnie Håkan Nesser bezsprzecznie jest mistrzem skandynawskiego (i nie tylko) kryminału i to się chyba jeszcze długo nie zmieni.

Jeśli ktoś, kto ma w planach poznać tę serię, ale tak naprawdę jeszcze jej nie zna lub nie zna wszystkich tomów, niech tej recenzji nie czyta. No chyba, że chce dowiedzieć się, co się wydarzy w życiu Barbarottiego - ja bym nie chciała. Ostrzegłam, mogę więc pisać dalej, a Wy czytać na własną odpowiedzialność. Bo powiem szczerze: zaskoczył mnie już pierwszy rozdział. Dlaczego? Cóż, Barbarotti w "Rzeźniczce" nie będzie w zbyt dobrej formie, a na pewno w gorszej, niż był do tej pory. Będzie musiał się bowiem zmierzyć ze... śmiercią własnej żony. Dla mnie było to dość dużym szokiem, nie tylko dlatego, że polubiłam Marianne, ale również dlatego, że... no cóż, małżonkowie, już niemłodzi, chyba nie zdążyli się zbytnio nacieszyć swoją miłością i szczęściem. Takie mam niestety wrażenie i takie też wrażenie wywołuje na czytelniku "Rzeźniczka z Małej Birmy". Gunnar będzie musiał więc zmierzyć się z tym wszystkim, a wiadomo, że niełatwo jest się pozbierać po śmierci bliskiej osoby. W ramach rehabilitacji dostaje więc od odchodzącego na emeryturę szefa nierozwiązaną sprawę sprzed pięciu lat w celu zastanowienia się, co się z tym fantem da jeszcze zrobić. Dla nas, czytających, oczywiste jest, że jest to dla Gunnara Barbarottiego "zapychacz", coś, co pozwoli mu zapomnieć choć na chwilę o śmierci żony... Ale czy na pewno? Sam inspektor ma wątpliwości, a im bliżej końca, coraz więcej wątpliwości ma i czytelnik.

Sama sprawa, która została powierzona komisarzowi, zbyt skomplikowana nie jest. Mała Birma to gospodarstwo, gdzie przed laty zginął z rąk żony mężczyzna - kobiety, która jak na płeć piękną miała typowo męski zawód. Za morderstwo Ellen została skazana na 11 lat więzienia i swoją karę odsiedziała. Jednak jakiś czas potem w tym samym domu ginie bez śladu kolejny mężczyzna. Nigdy nie odnaleziono jego zwłok, nigdy potem nikt go nie widział ani o nim nie słyszał. Nikt więc nie poniósł kary za jego zniknięcie. Sprawa nie została nigdy rozwiązana, ale po pięciu latach od umorzenia śledztwa wraca, tym razem na biurko Barbarottiego - odchodzący szef chce bowiem uporządkować przed odejściem wszystko, co się da. Ale czy na pewno?... Cóż, na pewno rozwiązanie owej zagadki już takie proste nie będzie; skoro pięć lat temu było trudno je znaleźć, teraz z pewnością będzie jeszcze trudniej. Szczególnie dla głównego bohatera, przed którym non stop stoi wizerunek zmarłej żony, ale również sam powód, dla którego dostał takie zadanie. Po co bowiem zajmować się sprawą, o której wszyscy już dawno zapomnieli, rozmawiać z osobami, z którymi już wcześniej rozmawiano po wiele razy, wyciągać znów na wierzch stare brudy, które najchętniej chciałoby się zakopać jak najgłębiej?...

Ten powód w końcu się wyłoni - bez obaw. To jest w końcu Håkan Nesser, a ten zawsze prędzej czy później zaskakuje. Tutaj nie będzie wyjątku. Chociaż samej akcji nigdzie nie spieszno, jest wolno, czasem nawet za wolno, a wszystko przykryte jest tajemnicą (co w serii o Barbarottim chyba lubię najbardziej, ten niepowtarzalny nigdzie indziej klimat), to mogę Wam zagwarantować, że autor zaskoczy nie raz i nie tylko w zakończeniu. Ja go właśnie za to najbardziej cenię. I za to właśnie lubię powieści o Barbarottim. Żeby nie było, Van Veeterena też lubię, ale te dwa cykle i dwaj bohaterowie są od siebie tak różni, że po prostu nie sposób ich porównywać. I najlepiej przekonać się o tym na własnej skórze. Będzie również trochę rozmyślań i tęsknoty, będzie trochę wynurzeń niekoniecznie związanych ze śledztwem, będzie kilka rozmów z Bogiem - z czego Gunnar już jest nam dobrze znany, swoją drogą uwielbiam dociekliwość bohatera i niekiedy cynizm samego Boga :-)

Już tyle dobrych recenzji dostał ode mnie Håkan Nesser, że nie będę się teraz po raz kolejny rozpisywać, dlaczego warto po niego sięgnąć. Warto i już. A jak ktoś jeszcze ma przed sobą jego twórczość, to zachęcam do tego, aby zacząć właśnie od tej serii - ja tak zrobiłam i do tej pory nie mija mi do niej sentyment. A Håkan jest dla mnie od tamtej pory niedoścignionym mistrzem, nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś mu dorówna.