wtorek, 16 grudnia 2014

Piaskun

Wydawnictwo Czarne, Moja ocena 5/6
Doskonała  pozycja, dla której zarwałam noc. To trzecia książka skandynawskiego duetu pisarzy, którą mam okazję czytać. Pod pseudonimem Lars Kepler kryją się bowiem- Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho Ahndoril, którym współpraca pisarska wychodzi znakomicie. Kolejny raz jestem zachwycona (chociaż np. Hipnotyzer (recenzja tutaj - klik) był odrobinę ostrzejszy) i kolejny raz czuję nutkę wielkiego zawodu, iż mimo skończenia lektury, nadal nie wszystko jest jasne. Wiem, wiem, autorzy podejmą wątki w  kolejnym tomie, ale ile trzeba będzie na niego czekać i dlaczego tak długo?
W książce mamy wszystko, co tak cenię w skandynawskich kryminałach i thrillerach. Chodzi mi przede wszystkim o niezwykle mroczna aurę, wielka tajemnicę, styranego życiem i ciężko doświadczonego policjanta, który tropi iście diabolicznego psychopatę, drastyczne opisy zbrodni oraz niebanalną intrygę i uczucie osaczenia przez wszechobecne zło. 
Pewnego dnia przy torach kolejowych, a w zasadzie na wiadukcie kolejowym w pobliżu Sztokholmu, zostaje znaleziony mężczyzna. Jest w bardzo ciężkim stanie, w zasadzie ledwo żywy, nie można się z nim porozumieć, nie ma też przy sobie żadnych dokumentów. Zostaje niezwłocznie zabrany karetką na intensywna terapie do szpitala. Tam wychodzi na jaw, iż cierpi na rzadką dolegliwość zwaną chorobą legionistów. Czym w ogóle jest choroba legionistów? Jest to bardzo grożna, zakaźna choroba górnych dróg oddechowych. Bywa ona w początkowej fazie mylona z innymi chorobami i częstokroć, gdy lekarze w końcu ją poprawnie zdiagnozują, bywa za póżno na leczenie. Z reguły występuje ona w krajach basenu Morza Śródziemnego, sporadycznie w chłodniejszym klimacie. W jaki sposób męźczyzna mógł się nią zakazić? Dziwne. Jeszcze dziwniejszym jest fakt, iż mężczyzna od kilku lat figuruje jako zmarły. Do pracy przystępuje znany nam z poprzednich części serii komisarz Joona Linna.Śledztwo szybko przyjmuje nieoczekiwany obrót, coraz bardziej się komplikuje. Gdy tradycyjne sposoby dochodzenia do prawdy zawodzą, policjant postanawia uciec się do podstępu. Czy sprawę uda się rozwiązać? Czy faktycznie ma ona coś wspólnego z seryjnym, psychopatycznym zabójcą sprzed lat? Co zwycięży - prawda, sprawiedliwość i dobro, czy jednak zło? Kim/czym jest tytułowy Piaskun i jaki ma związek ze sprawą?
Gorąco zachęcam do sięgnięcia po ten niebanalny i momentami bardzo przerażający thriller i kryminał w jednym.  Brawa dla autorów, którym przez kilkaset stron udaje się trzymać czytelnika w niepewności i stworzyć nastrój, że...strach się bać:)
Tutaj recenzja Świadka, kolejnej książki duetu Lars Kepler (klik)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Duch na wyspie

Wydawnictwo Czarne, Moja ocena 5,5/6
Duch na wyspie, to kolejny tom serii kryminalnej, której akcję Theorin umieścił na wyspie Olandia. Wyspa położona w Skandynawii, tajemnicza, stosunkowo trudno w niektórych okresach dostępna, otoczona wieloma legendami i zabobonami. To wszystko sprawia, iż taki wybór miejsca akcji, tła był doskonałym posunięciem.
Mam już za sobą lekturę kilku książek Theorina, więc w sumie wiedziałam czego się po autorze mogę spodziewać. Przynajmniej tak sądziłam. Theorin spełnił pokładane w nim nadzieje z nawiązką i ponownie udało mu się mnie zaskoczyć.
Akcja choć rozgrywająca się jak najbardziej współcześnie, powiązana jest (jak to u tego autora) z przeszłością,z  wydarzeniami, które jak pokaże czas, nigdy nie odchodzą do lamusa. Mamy więc  tajemniczą śmierć członka zamożnej miejscowej rodziny i makabryczne wydarzenia powiązane z pogrzebem. To miało miejsce w latach 30. XX wieku. W czasach współczesnych, gdzie umiejscowione jest gro historii, pewnej nocy do drzwi domu pewnego starszego człowieka puka chłopiec i opowiada zdawałoby się wyssaną z palca historię o tajemniczym statku, na którym znajdują się trupy, a który to statek dryfuje tuż przy brzegu. Ger­lof, starszy męźczyzna (znany z innych książek olandzkiego cyklu), do którego drzwi zapukał przerażony nastolatek, o dziwo wierzy chłopcu, a dodatkowo sam rozpoczyna śledztwo pragnąc odkryć tajemnicę wiążącą się ze statkiem widmem i wydarzeniami z  przeszłości.  
Theorin skonstruował genialny kryminał i thriller w jednym + doskonałą powieść o ludziach, o ich namiętnościach, obsesjach, strachu, dopuszczalnej (i nie) granicy zemsty.
Duch na wyspie to niezwykle wciągająca i poruszająca historia, która stawia wiele pytań, a nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Prawdziwy majstersztyk z tragicznymi wydarzeniami historycznymi w tle. Theorin ma wyjątkowy dar budowania napięcia, ciekawych postaci i mieszania przeszłości z teraźniejszością. Fabuły jego książek często balansują na granicy zdarzeń realnych pomieszanych z odrobina tego co nieprawdopodobne, a co autor czyni niezwykle realnym.
Z założenia książka ta ma być ostatnim tomem olandzkiego cyklu. Po cichu liczę jednak, iż autor za jakiś czas napisze kolejny tom serii.
Na cykl olandzki składają się tytuły:
  1. Zmierzch
  2. Nocna zamieć
  3. Smuga krwi
  4. Duch na wyspie. 
Każdy z tomów jest powiązany nie tylko samą Olandią, ale i osobą Gerlofa Davidssona, emerytowanego wilka morskiego, pensjonariusza domu spokojnej złotej jesieni.  Gerlof lubi pobawić się w detektywa amatora. A, że wyspę zna doskonale, także miejscowe klimaty, zwyczaje, mity, mimo podeszłego wieku jest całkiem dziarskim panem, to i prowadzone przez niego dochodzenia śledzi się z wielka przyjemnością. Theorin często powierza mu odpowiedzialne zadania i stawia go w sytuacjach niezwykle dramatycznych.
Każda z książek zdobywała też liczne nagrody, jak chociażby:
Zmierzch zdobył nagrodę Szwedzkiej Akademii Kryminału za najlepszy debiut,  brytyjskiego Stowarzyszenia Pisarzy Literatury Kryminalnej New Blood Dagger za najlepszy debiut.
Nocna zamieć zdobyła nagrody: Szklany Klucz za najlepszą nordycką powieść kryminalną, nagroda Stowarzyszenia Pisarzy Literatury Kryminalnej International Dagger dla najlepszego pisarza zagranicznego.
Pozostaje mi tylko zachęcić was do lektury całego cyklu olandzkiego.

niedziela, 14 grudnia 2014

Białe kruki

Wydawnictwo Smak Słowa, Moja ocena 5,5/6
To druga książka autorstwa Christera Mjaseta, którą miałam okazję czytać i po raz kolejny jestem zachwycona.
Lekarz, który wiedział za dużo (moja recenzja tutaj -klik) był bardzo dobrym thrillerem i jeszcze lepszą powieścią. Białe kruki są tylko (albo aż) doskonałą powieścią społeczno-obyczajową, chociaż elementu thrillera, grozy w książce także nie brak.
Bohaterem jest ponownie doskonały lekarz, Mathias Grande, któremu udało się w końcu rozpocząć pracę na wymarzonym oddziale neurochirurgii szpitala w Bergen. Co prawda nie jest to etat, a praca tymczasowa, ale zawsze coś. Ważne, że jest w samym centrum, pracuje w zawodzie, w wymarzonej specjalizacji. To kolejny krok do spełnienia zawodowych marzeń. Poza tym lada dzień ma być ogłoszona lista osób, które zostaną przyjęte na oddział na pełen, normalny etat. Miejsca są 3, kandydatów (włącznie z Mathiasem) 3. Rachunek prosty, tym bardziej, iż pierwszeństwo mają osoby pracujące w szpitalu przed kandydatami z zewnątrz. Wydaje się, że upragniony etat Mathias ma w kieszeni. Jednak jak wypadki kolejnych godzin pokażą, nic nigdy nie jest pewne. Grande musi toczyć istną walkę na wielu frontach. Prywatnie rozpada mu się związek z matką jego 2-letniej córki. Zawodowo - w zasadzie nie wychodzi ze szpitala, a i tak okazuje się, że to za mało. Musi konkurować z kilkorgiem kolegów, własnym zmęczeniem, starszymi lekarzami, którzy przekonani są o własnej genialności. Taka walka, której finał jest wielką niewiadomą, dla większości osób byłaby ponad ludzką wytrzymałość. Podobnie jest z Mathiasem i jego kolegami po fachu. Losy kilkorga bohaterów przeplatają się nawzajem tworząc porywającą lekturę. Każdy z nich boryka się z prywatnymi problemami (i to nie byle jakimi), a zmęczenie życiem prywatnym miesza się z wyczerpaniem i upodleniem zawodowym. Jak się bowiem okazuje, umiejętności, staże, praca ponad siły to za mało, żeby zadowolić starszych kolegów. Nie bez kozery na okładce znajduje się zdanie, które tłumaczy wszystko...
Jaka jest różnica między Bogiem a neurochirurgiem? Bóg nie jest neurochirurgiem.
Dzięki doskonałej narracji wręcz czujemy, co autor miał na myśli pisząc w/w zdanie. Genialnie, niezwykle wyraziście oddane realia pracy w szpitalu, walka dosłownie o byt, o miejsce przy operacyjnym stole, o przetrwanie, jest w trakcie lektury namacalna. I jak zauważyłam, często w tym wszystkim dla większości opisanych lekarzy najmniej liczy się dobro pacjenta, któremu z założenia maja służyć. Najważniejsze jest ego i bycie ponad wszystkim i wszystkimi.
Białe kruki, to doskonała, świetnie napisana, porywająca opowieść o życiu, ludziach zaplątanych wbrew swojej woli w układy, medycynie, dążeniu do celu i ludzkiej odporności na stres, ból, upodlenie. Brak klasycznego kryminału, choć nie brak w książce cech grozy czy przestępstwa. Jest to jednak przestępstwo zupełnie innego kalibru niż oczekuje czytelnik.
Biorąc do ręki Białe kruki nastawcie się na kilka godzin doskonałej lektury, kilka mrożących krew w żyłach momentów (związanych z medycznymi zabiegami). Nie oczekujcie jednak typowego thrillera medycznego. 
Gorąco zachęcam do lektury i niecierpliwie czekam na kolejna książkę Christera Majseta, który jest takim 2 w 1- pisarzem i zawodowym lekarzem, wiec realia medyczne, o których pisze są niezwykle wiarygodne i momentami smutne, przerażające.

sobota, 13 grudnia 2014

Półbrat

Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 6/6
Uwielbiam literaturę skandynawską, dlatego po każdą nową książkę z tego kręgu sięgam z ciekawością, ale i sporą dozą zaufania. Tak się bowiem złożyło, że poza niektórymi kryminałami, żadna skandynawska powieść nie zawiodła mnie. Nie inaczej było i w tym przypadku.
Półbrat, to w każdym tego słowa znaczeniu arcydzieło, wielka powieść. Chodzi mi o wymowę, treść, sposób w jaki Christensen bawi się słowem, jak i o...gabaryty. Książka liczy bowiem 920 stron i została wydana w twardej oprawie.
Autor przedstawia dzieje czteropokoleniowej rodziny Nilsenów z Oslo. Nie jest to jednak zwyczajna rodzina. Ilość tragicznych postaci i zdarzeń, jakie na przestrzeni lat wydarzyły się w tym swoistym klanie, wręcz poraża. Początek tym wydarzeniom, dniom mroku dał moment, który powinien być dla wszystkich Norwegów świętem radości - dzień odzyskania niepodległości po zakończeniu II wojny światowej. Nie dla wszystkich był to jednak moment radości, uśmiechu. Dla jednej z nilsenowskich kobiet jest to dzień wstydu, hańby. Wydarzenia, jakich wtedy doznała przerodzą się w traumę, skrywane sekrety, zarówno te czające się tuż pod powierzchnią, jak i te głęboko schowane. To wszystko będzie skutkować życiem, jakiego nikt z nas nie chciałby wieść. A wystarczyłby jeden gest, jedno słowo ze strony najbliższych, żeby następne kilkadziesiąt lat potoczyło się inaczej. 
Nie jest to prosta powieść. Jest to powieść trudna, skomplikowana, pełna smutku, sprzeczności, prawie bez dialogów, ale niezmiernie życiowa. Jest to także opowieść o braku i nieobecności. Bo przy głównych bohaterach ciągle kogoś brak, kogoś, kto swoim zachowaniem, być może wypełniłby wielka lukę, albo sprawiłby, że życie potoczyłoby się inaczej. 
Jeżeli lubicie życiowe, trudne, wielopiętrowe (tak, to dobre określenie) sagi, powieści psychologiczne, pełne emocji, wieloetapowe, gdzie jedna czynność z przeszłości ma wpływ na życie kolejnych pokoleń, to sięgnijcie po Półbrata. Nie dziwi mnie, iż książka ta jest najważniejszą w dorobku Christensena i okrzyknięta została arcydziełem, powieścią kultową. Ja jestem nią zachwycona, chociaż zdaję sobie sprawę, iż Półbrat nie wszystkim przypadnie do gustu.
Moje uznanie dla tłumaczki książki. Christensen ma specyficzny styl pisarski i podejrzewam, że przekład blisko tysiąca stron jego prozy musiał być nie lada wyzwaniem. 
Trudno cokolwiek więcej napisać o tej książce. Treści opowiedzieć się nie da, nie da się jej nawet bardziej zarysować. Pozostaje mi tylko zachęcić was do lektury. To trudna i specyficzna pozycja, ale warto sprawdzić jak odbierze się powieść norweskiego pisarza.  
Niedługo nakładem Wydawnictwa Literackiego ma się ukazać kolejna powieść Larsa Saabye Christensen Odpływ.  Już cieszę się na lekturę.


 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Pamiętam cię" - Yrsa Sigurdardóttir

Pamiętam cię
Yrsa Sigurdardóttir

MUZA, 2012
320 stron
horror
Jest taki jeden film. Wyspa tajemnic. Mroczno w nim od samego początku. A atmosfera jest w nim bardzo duszna. Do tej pory w mojej głowie tłucze się muzyka z filmu. Do tej pory pamiętam niemal każdy kadr. Yrsa (tak, ta pani, której nazwisko jest nie-do-wymówienia) w powieści Pamiętam cię tworzy bardzo podobny klimat. Cały czas coś się czai. I wiadomo, że w końcu nastąpi dramatyczny wybuch. Ale emocje nie opadają. Nerwy czytelnika napięte są jak struna. Napięcia nie można się pozbyć. Nawet czytając książkę podczas przejazdu komunikacją miejską.

Fale huśtały stateczkiem na wszystkie strony w rytmie, który trudno określić. [1] A na stateczku płynęła trójka ludzi poszukujących nowego lepszego życia na północy Islandii. Katrin, Lif i Gardar planują odnowić ruderę, którą nabyli. Nie wiedzą wiele na temat okolicy. Tutaj nie przyjeżdża nikt, chyba że latem, bo też i w środku zimy nie ma tu czego szukać. [2]. Nie znają tajemnic domu, w którym mają zamieszkać. A dom cieszy się nie najlepszą sławą i choć sam nie jestem przesądny, będę się lepiej czuł, wiedząc, że możecie schronić się gdzie indziej i macie świadomość, że możecie zadzwonić po pomoc. [3] Nie minie dużo czasu, gdy zaczną czuć się niekomfortowo. W domu usłyszą dziwne trzaski, nad morzem pojawi się dziwna postać. A to dopiero początek!
W międzyczasie w przedszkolu ktoś wypisał na ścianach dziwne słowa. Podobny wandalizm miał miejsce wiele lat wcześniej… tuż przed zniknięciem małego chłopca. Freyr próbuję tę zagadkę wyjaśnić. Dość niedawno zaginął jego syn, Benni. Niewiedza o miejscu jego pochodzenia nie pozwala jemu i matce dziecka przejść do codzienności. Mężczyzna nie wie, że idąc po śladach współczesnej zagadki okryje prawdę z przeszłości. A losy wszystkich splotą się w bardzo… dziwny sposób.

Czytelnika w garści trzyma kilka mrocznych tajemnic. Od czasu do czasu można samemu wejść na pewne ścieżki i domyślić się paru spraw, zanim jeszcze autorka je odkryje. Ale nie jest to ważne. Bowiem Yrsa tak skonstruowała powieść, by nie móc się od niej oderwać. Losy ojca, któremu zaginął syn i trójki przyjaciół spisuje naprzemiennie. A każdy rozdział kończy tak, że nie ma mowy, by książkę odłożyć na lepszą chwilę. Od samego początku atmosfera robi się coraz bardziej gęsta. Narasta i narasta. I nawet na chwilę nie można zaciągnąć się łagodniejszym powietrzem. Nie jestem z tych, którym wystarczy zwykłe bu! by mocno przestraszyć. Ale Pamiętam cię jest tym typem powieści, podczas czytania której mimowolnie zaczniemy nasłuchiwać dziwnych odgłosów we własnych czterech ścianach.

Pamiętam cię nie jest zwykłym horrorem, który ma jedynie mocno przestraszyć. W powieści Yrsa ukrywa przed czytelnikiem drugie dno. Kiedy ludzie umierają, nie rozliczywszy się z życia, utykają między światami. Nie przechodzą na następny stopień egzystencji (…) i chcą, aby sprawiedliwości stało się zadość albo żeby dokonano rozliczenia. [4] Motyw duchów jest w świecie literackim czy filmowym bardzo mocno eksploatowany. I trudno napisać taką powieść czy scenariusz, który by zadziwił w tym temacie. A jednak autorce udało się to w całej rozciągłości. Bo choć coś tam świta z tyłu głowy, zaskoczy czytelnika nie raz.

Od horrorów zazwyczaj wolę dobry thriller. Trzyma w napięciu. I najczęściej opiera się na tajemniczym wątku, od którego oczu oderwać się nie da. Horrory mają straszyć. Lub są po prostu obrzydliwe albo kupy się nie trzymają (a może tylko ja na takie trafiam?). Dlatego z zasady nie oglądam filmów w tej konwencji. No chyba, że któryś mnie mocno zaintryguje. Nie powiem, lubię mocniejsze fragmenty. Ale historia musi być głęboka i przemyślana, bym nie czuła się zdegustowana. A dokładnie tak jest z Pamiętam cię. I choć czasami i tutaj jest obrzydliwie. I choć autorka straszy średnio co kilka stron. Jest to z całą pewnością książka, po którą każdy szanujący się fan literatury szeroko pojętej powinien sięgnąć. A fan dobrego horroru – bez zbędnej zwłoki!

niedziela, 2 listopada 2014

"Grobowiec z ciszy" Tove Arsterdale


Grobowiec z ciszy
Tove Alsterdal

tłum. Mariusz Kalinowski
Wydawnictwo Akurat
496 stron
Jak napisać dobrą powieść kryminalno-obyczajową dla kobiet dobrze wie Camilla Lackberg. Każda kolejna jej książka wciąga mnie do tego stopnia, że zapominam o świecie dokoła. Tove Alsterdale jest może dużo mniej znana wśród znawców tematyki, ale po przeczytaniu jednej z jej książek widzę w tej twórczości spory potencjał. Zaznaczam jednak, że styl powieści sporo odbiega od pióra wspomnianej wcześniej Skandynawki.

Grobowiec z ciszy lawiruje pomiędzy czystą obyczajowością i odkrywaniem tajemnicy rodzinnej a sporą dawką powieści detektywistycznej. I jest jeszcze próba mocnego kryminału. Jednak kilka mocniejszych fragmentów, nie bez wulgaryzmów nie czyni wiosny – niczym jedna przysłowiowa jaskółka. W każdym razie jest wciągająco, a powieść można przeczytać z wypiekami.

Katrine jest zapracowaną kobietą, która w młodych latach uciekła do wielkiego miasta. Miała zrobić wielką karierę dziennikarską. Poznajemy ją, gdy po utracie pracy ma w końcu czas, by zobaczyć się z własną schorowaną matką. Szybko odkrywa, że kobieta zataiła wiele ważnych informacji. W tym fakt, że posiada domek na dalekiej północy – w szwedzko-fińskim Tornedalen. Pikanterii dodaje fakt, że pewna firma maklerska za tę chałupkę oferuje niezwykle wysoką kwotę.

W tym samym czasie w tej okolicy dochodzi do brutalnego zabójstwa. W miejscu, gdzie wszyscy wszystko widzą, a każdy o każdym wszystko wie, nikt nie widział, kto dokonał tego makabrycznego czynu. Gdy Katrine przybywa na te tereny, by zobaczyć ten rodzinny skarb, o którym nic nie wiedziała, odkrywa, że jest zdecydowanie więcej sekretów. Postanawia wejść w mroki przeszłości. A to prowadzi ją aż do rosyjskiej Karelii, Pietrozawodska i Petersburga.

Autorka przedstawia czytelnikowi wiele punktów widzenia. Nie ma tutaj jednej perspektywy, spojrzenia na sprawy oczami tylko jednej osoby. Ten kto zna powieści Lackberg czy Asy Larsson dobrze wie, co mam na myśli. Czytelnik poznaje świat zarówno Katrine, ale także zagłębia się w myśli i obowiązki osób mieszkających za kołem polarnym. Raz towarzyszy Katerine w Londynie, Sztokholmie czy w Pietrozawodsku, by zaraz znaleźć się na zaśnieżonej północy wraz z innymi bohaterami powieści. I choć można poznać odrobinę innego życia niż to wielkomiejskie, czegoś tu brakuje. Może dogłębniejszego zajrzenia w świat każdej z ważnych postaci? Może więcej codzienności podbiegunowej, której polski czytelnik najprawdopodobniej nie doświadczył?

Grobowiec z ciszy tematyką sięga aż do lat 30. Dotyka delikatnych spraw politycznych i trudnych czasów wojennych, ale autorka pozwoli spojrzeć także na negatywne strony życia w tak odległych regionach. Nic tak nie mąci spokojnej codzienności jak brak środków do życia i możliwości zatrudnienia. W tym świecie swego rodzaju bogiem jest IKEA, która zatrudnia część osób. Ale jedna IKEA świata nie wyprowadzi na prostą. Tove Alsterdal świetnie punktuje ludzkie słabostki, obawy i pragnienia. Te wielkomiejskie i te wiejskie.

Największym atutem książki jest jednak spora rozpiętość geograficzna akcji. I detektywistyczny aspekt tej powieści. Okrywanie tajemnicy rodzinnej głównej bohaterki, odwiedziny w rosyjskich miastach, archiwach, świat KGB, wspomnienie czasów wojny i wszystkich złych aspektów z nią związanych. To jest to co tygryski lubią najbardziej: zagmatwane sprawy sięgające wielu lat wstecz.

Tove Alsterdal w powieści Grobowiec z ciszy pokazuje na co ją stać. Tworzy specyficzny klimat i pozwala nam wraz z bohaterką jej powieści okrywać mroki przeszłości. Przedstawia świat, którego nie znany. I ten współczesny i miniony. Powieść nie stanowi może kompendium wiedzy na ten temat. Jednak osoby lubiące poznawać kolejne skandynawskie kryminalno-obyczajowe powieści, okrywać nowe nazwiska w tej tematyce na pewno będą zadowolone.

piątek, 5 września 2014

"Rzeźniczka z Małej Birmy" Håkan Nesser

Długo czekałam, by móc w końcu dorwać tę książkę w swoje ręce. Od jakiegoś czasu jestem wielką fanką nie tylko Nessera, ale i jego bohatera, Gunnara Barbarottiego. Nie mogłam się doczekać, kiedy piąta część jego przygód trafi w moje ręce, w końcu doszłam do wniosku, że dłużej czekać nie mam zamiaru i kupiłam e-booka (w końcu jestem od dłuższego czasu posiadaczką Kindle'a). I nie żałuję ani wydanych na tę książkę pieniędzy, ani czasu jej poświęconego - dla mnie Håkan Nesser bezsprzecznie jest mistrzem skandynawskiego (i nie tylko) kryminału i to się chyba jeszcze długo nie zmieni.

Jeśli ktoś, kto ma w planach poznać tę serię, ale tak naprawdę jeszcze jej nie zna lub nie zna wszystkich tomów, niech tej recenzji nie czyta. No chyba, że chce dowiedzieć się, co się wydarzy w życiu Barbarottiego - ja bym nie chciała. Ostrzegłam, mogę więc pisać dalej, a Wy czytać na własną odpowiedzialność. Bo powiem szczerze: zaskoczył mnie już pierwszy rozdział. Dlaczego? Cóż, Barbarotti w "Rzeźniczce" nie będzie w zbyt dobrej formie, a na pewno w gorszej, niż był do tej pory. Będzie musiał się bowiem zmierzyć ze... śmiercią własnej żony. Dla mnie było to dość dużym szokiem, nie tylko dlatego, że polubiłam Marianne, ale również dlatego, że... no cóż, małżonkowie, już niemłodzi, chyba nie zdążyli się zbytnio nacieszyć swoją miłością i szczęściem. Takie mam niestety wrażenie i takie też wrażenie wywołuje na czytelniku "Rzeźniczka z Małej Birmy". Gunnar będzie musiał więc zmierzyć się z tym wszystkim, a wiadomo, że niełatwo jest się pozbierać po śmierci bliskiej osoby. W ramach rehabilitacji dostaje więc od odchodzącego na emeryturę szefa nierozwiązaną sprawę sprzed pięciu lat w celu zastanowienia się, co się z tym fantem da jeszcze zrobić. Dla nas, czytających, oczywiste jest, że jest to dla Gunnara Barbarottiego "zapychacz", coś, co pozwoli mu zapomnieć choć na chwilę o śmierci żony... Ale czy na pewno? Sam inspektor ma wątpliwości, a im bliżej końca, coraz więcej wątpliwości ma i czytelnik.

Sama sprawa, która została powierzona komisarzowi, zbyt skomplikowana nie jest. Mała Birma to gospodarstwo, gdzie przed laty zginął z rąk żony mężczyzna - kobiety, która jak na płeć piękną miała typowo męski zawód. Za morderstwo Ellen została skazana na 11 lat więzienia i swoją karę odsiedziała. Jednak jakiś czas potem w tym samym domu ginie bez śladu kolejny mężczyzna. Nigdy nie odnaleziono jego zwłok, nigdy potem nikt go nie widział ani o nim nie słyszał. Nikt więc nie poniósł kary za jego zniknięcie. Sprawa nie została nigdy rozwiązana, ale po pięciu latach od umorzenia śledztwa wraca, tym razem na biurko Barbarottiego - odchodzący szef chce bowiem uporządkować przed odejściem wszystko, co się da. Ale czy na pewno?... Cóż, na pewno rozwiązanie owej zagadki już takie proste nie będzie; skoro pięć lat temu było trudno je znaleźć, teraz z pewnością będzie jeszcze trudniej. Szczególnie dla głównego bohatera, przed którym non stop stoi wizerunek zmarłej żony, ale również sam powód, dla którego dostał takie zadanie. Po co bowiem zajmować się sprawą, o której wszyscy już dawno zapomnieli, rozmawiać z osobami, z którymi już wcześniej rozmawiano po wiele razy, wyciągać znów na wierzch stare brudy, które najchętniej chciałoby się zakopać jak najgłębiej?...

Ten powód w końcu się wyłoni - bez obaw. To jest w końcu Håkan Nesser, a ten zawsze prędzej czy później zaskakuje. Tutaj nie będzie wyjątku. Chociaż samej akcji nigdzie nie spieszno, jest wolno, czasem nawet za wolno, a wszystko przykryte jest tajemnicą (co w serii o Barbarottim chyba lubię najbardziej, ten niepowtarzalny nigdzie indziej klimat), to mogę Wam zagwarantować, że autor zaskoczy nie raz i nie tylko w zakończeniu. Ja go właśnie za to najbardziej cenię. I za to właśnie lubię powieści o Barbarottim. Żeby nie było, Van Veeterena też lubię, ale te dwa cykle i dwaj bohaterowie są od siebie tak różni, że po prostu nie sposób ich porównywać. I najlepiej przekonać się o tym na własnej skórze. Będzie również trochę rozmyślań i tęsknoty, będzie trochę wynurzeń niekoniecznie związanych ze śledztwem, będzie kilka rozmów z Bogiem - z czego Gunnar już jest nam dobrze znany, swoją drogą uwielbiam dociekliwość bohatera i niekiedy cynizm samego Boga :-)

Już tyle dobrych recenzji dostał ode mnie Håkan Nesser, że nie będę się teraz po raz kolejny rozpisywać, dlaczego warto po niego sięgnąć. Warto i już. A jak ktoś jeszcze ma przed sobą jego twórczość, to zachęcam do tego, aby zacząć właśnie od tej serii - ja tak zrobiłam i do tej pory nie mija mi do niej sentyment. A Håkan jest dla mnie od tamtej pory niedoścignionym mistrzem, nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś mu dorówna.


niedziela, 17 sierpnia 2014

Linda. Historia pewnej zbrodni

Wydawnictwo Czarna Owca, Moja ocena 5,5/6
Napiszę tak, dawno lektura żadnej książki nie była dla mnie tak wielkim zaskoczeniem i przyjemnością. To moje pierwsze zetknięcie z twórczością tego szwedzkiego pisarza. Przyznam, że Leif GW Persson całkowicie mnie zaskoczył. Stworzył książkę, której się absolutnie nie spodziewałam. Liczyłam na smutną, tragiczną atmosferę, przytłoczonego kłopotami i trudnym życiem policjanta (jak to w skandynawskich kryminałach). Dostałam zbrodnię, która w pewnym momencie mam wrażenie stała się najmniej ważną, obrzydliwego z wyglądu (opisu) i postępowania detektywa Everta Bäckströma. Nie pamiętam, żebym jakiejś postaci tak szczerze nie polubiła, a przy tym tak szybko nie pochłaniała książki, której jest bohaterem. Bäckström uosabia moim zdaniem wszystko to co najbardziej obrzydliwe, szowinistyczne w męźczyznach. Ksenofob, homofob, szowinista, brudas chodzący w przepoconych ciuchach, ot pan inspektor w całej okazałości. Ma się przy tym za ósmy cud świata i żyje w przekonaniu, że żadna kobieta mu się nie oprze, a sensem życia jest zaliczenie o godzinie 8 rano browara i obejrzenie filmu porno (na płatnym kanale tv, oczywiście na koszt komendy policji). Praca? Od tego ma ludzi, żeby wydawać im dyspozycje. 
Everta Bäckströma nie da się opisać. Jego trzeba "przeżyć", przeczytać o nim. Kuriozalny przypadek. Perssonowi należą się gorące brawa za jakże krytyczne i co tu ukrywać w wielu przypadkach trafne scharakteryzowanie męźczyzn. 
No dobrze, ale ma to być kryminał. I niby jest. Jest morderstwo młodej, doskonale się zapowiadającej słuchaczki policyjnej szkoły. Mała mieścina, miejscowa policja nie daje sobie rady. Na miejsce zbrodni zostaje wysłany oddział sztokholmskiej policji pod wodzą w/w Everta Bäckströma. Założenie jest proste - uwinąć się w kilka dni i wrócić do domu. Taaa, plany dobra rzecz. Po 14 dniach podejrzanego nadal brak. Najskuteczniejsza (jakby zdawało się ) metoda wytypowania podejrzanego - pobranie próbki DNA, trwa i trwa. Bowiem badania DNA maja zostać przeprowadzone na większości mężczyzn w miasteczku. W związku z  tym wacikowa ofensywa DNA toczy się zamaszystym kołem, a mrówcza praca policji zdaje się nie mieć końca. Co z tego wyniknie? Nie zdradzę. Zachęcam do lektury.
Ja stałam się wielką antyfanką, a jednocześnie fanką Everta Bäckströma. Fanką...wbrew zdrowemu rozsądkowi. przecież on uosabia wszystko co najgorsze w męskim rodzie. Jednak Perssona tak nam go przedstawia, że nie sposób go nie polubić, przynajmniej odrobinę.
Strasznie trudno jest ocenić Lindę... Nie jest to ani czysty kryminał, ani thriller, ani kryminał z wątkiem komediowym. To takie w zasadzie..nie wiadomo co. Ale wciąga i przy lekturze świetnie się bawiłam, kilka razy wybuchałam śmiechem. Teksty jakimi w myślach Bäckström komentuje poczynania kolegów, czy świadków są niesamowite, ale jakże celne.
Zakończenie książki zaskakuje, co bardzo mnie zdziwiło. Oczekiwałam, jakiegoś sztampowego rozwiązania, a tu...
Linda...to książka całkowicie odmienna od pozostałych pozycji z Czarnej serii.  Warto dać Pessonowi szansę. Ja lada dzień sięgnę po jego kolejną książkę.

sobota, 16 sierpnia 2014

Moja walka 1.

Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 5,5/6
Nie, nie przeczytałam tej książki do wczoraj, taka dobra nie jestem. Jest to dziwna, inna, trudna lektura, którą nie ukrywam zaczęłam podczytywać kilkanaście dni temu, a czytałam w odcinkach, że tak się wyrażę. Recenzję napisałam wczoraj, po długich przemyśleniach. 
Uwielbiam literaturę skandynawską, kocham wspomnienia, nawet te najsmutniejsze, przepełnione goryczą, cenię książki Wydawnictwa Literackiego. W związku z  tym nie potrafiłam odmówić sobie lektury Mojej walki. Byłam niezwykle ciekawa, co takiego w tym jednym z  sześciu tomów wspomnień przeciętnego w sumie człowieka zobaczyli Skandynawowie, iż seria ta podbiła ich serca.
Karl Ove Knausgård napisał zwykłą, a jednocześnie niezwykłą bio­gra­ficz­ną po­wie­ść, którą zy­skał mię­dzy­na­ro­do­wą sławę i… nie­na­wiść człon­ków wła­snej ro­dzi­ny. Kilkoro kuzynów, wujków etc wytoczyło mu nawet procesy o zniesławienie. Wyobraźcie sobie, jaka musi być treść książki, skoro sam autor zdaje sobie sprawę z tego, czym jest i tak o tym pisze:
 (...)Wysłałem wydruk do wszystkich, o których pisałem. Niektóre zastrzeżenia rozważyłem, tego, co zostało, nie łagodziłem. Ale i tak to, co zrobiłem, jest niemoralne i pozbawione empatii. Nie można ranić, upokarzać innych(...)
Pierwsze co uderza w trakcie lektury to brutalność i smutek. Moja walka jest niesamowicie smutna, ostra, pozbawiona jakiegokolwiek wyciszacza, czegoś co odrobinę wygładziłoby trudną, bolesną, ostrą treść. Opisuje dokładnie swoje dzieciństwo, problemy z jakimi borykali się jego najbliżsi, rodzinne awantury, święta, poszczególnych członków rodziny, szkołę. Wiele poruszających opisów znajdziemy w  Mojej walce. Ot chociażby alkoholizm ojca, który nie trzeźwiał przez x czasu i umarł w brudnej walącej się chałupie, obsikany, wśród spleśniałego jedzenia, robaków, a wódkę cały czas donosiła mu matka, czyli babka autora wspomnień etc. Czyli nie owijając w przysłowiową bawełnę, opisuje to wszystko, co go ukształtowało, co sprawiło, iż jest człowiekiem jakim jest. Rzadko kto ma idealne dzieciństwo, ale jego było tak smutne, że momentami w trakcie lektury miałam nadzieję, że choć trochę przesadził w opisach. Do tego daleko posunięty wręcz ekshibicjonizm. Tak, takie słowo będzie odpowiednim żeby określić ile siebie, swoich uczuć, przeżyć odsłania w Mojej walce Knausgård.
Drugą sprawą, która uderza, jak obuchem jest fakt, iż autor przemawia jakby z wnętrza czytelnika, przynajmniej ja miałam takie wrażenie. W kilku momentach czułam tak, jakby mówił dokładnie to, co w danej sytuacji sama bym powiedziała. Może na tym polega sukces wszystkich sześciu tomów. Czytelnicy mogą się z pisarzem, jego życiem w większym lub mniejszym stopniu identyfikować. Ja utożsamiałam się z nim w niewielkiej części spraw, wypowiedzi, zdarzeń, ale i tak ta książka wywarła na mnie spore wrażenie i mam po jej lekturze bardzo mieszane uczucia.
Nie wiem, czy te tomy miały być swoistą psychoterapią, czy spowiedzią, a może po prostu autor chciał zarobić sporą sumę i zaszokować czytelników. Niezależnie od tego, jaki był powód sięgnięcia po pióro, jestem pewna, iż cel został osiągnięty. Chociaż uważam, iż Knausgård zbyt wiele opisał. Momentami trąci mi to trochę może nie tyle zagraniem pod publikę, pod czytelnika, co chęcią stworzenia czegoś wyjątkowego, szokującego, oburzającego, zapisania się w pamięci. To na pewno autorowi udało się.
Czekam na kolejne tomy. Jestem ciekawa co takiego zawarł autor na łącznie 2,5tys stron, jak przebiegało jego życie, co wyziera z tych kart. Czy w kolejnych tomach będzie dalej ostro, bez owijania w bawełnę, acz sensownie, czy będzie to lanie wody, byle tylko napisać jak najwięcej?! Mam nadzieję, że Norweg zachowa wysoki poziom z Mojej walki
Niewątpliwie norweskiej spowiedzi nie można porównać do Prousta. Stawianie obu dzieł na jednej szali jest nieporozumieniem i krzywdą dla francuskiego pisarza. Inny styl pisarski, inny język, inny gatunek pisarza.  Niemniej Moja walka to kawał dobrej, smutnej, tragicznej, ostrej, szczerej do bólu opowieści o losie smutnego chłopca. Zachęcam do lektury. Warto, doskonale napisane, ostre, zmuszające do zastanowienia. A czy dobre i czy wam się spodoba...to już inna kwestia.

piątek, 15 sierpnia 2014

Laura Tom 1

Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 4-/6
Nie ukrywam, że czytając wydawnicze porównanie do Twin Peaks (na marginesie - uwielbiam ten serial) spodziewałam się równie wspaniałej i klimatycznej książki. I niestety rozczarowałam się. Tzn. Laura jako taka nie jest złą powieścią (choć nie jest arcydziełem). Może gdyby nie zapowiedzi wydawnicze...
Jedynym punktem łączącym omawianą książkę z w/w serialem jest tajemnicze zaginięcie uczennicy Laury i liczne tajemnice, które posiada zaginiona, a które w trakcie śledztwa odsłaniane są jedna po drugiej. Dochodzenie rozpoczyna przybyła do Palokaski po wielu latach nieobecności Mia, która objęła posadę pedagoga w szkole, w której uczyła się zaginiona. Mia ma do tego predyspozycje. Przez ostatnie lata pracowała jako konsultantka w policji i brała udział w organizowaniu grupy do spraw mediów społecznościowych, zna także większość mieszkańców Palokaski. A propos Mii mała dygresja, a właściwie chwila zastanowienia, czy jest ona typowym przykładem fińskich wyzwolonych kobiet po 30-tce? Jeżeli tak to strach się bać. Kobieta doskonale wykształcona, ale uzależniona od portali społecznościowych i mam wrażenie, że także seksu z przypadkowymi męźczyznami oraz kalorycznych przysmaków oraz z mnóstwem problemów wewnętrznych. 
Ale wracajmy do śledztwa. Mia nawet przez moment nie przypuszcza, iż rozpoczynając je otwiera coś jeszcze gorszego niż przysłowiowa puszka Pandory. Na jaw wychodzą różne tajemnice, niektóre błahe inne okropne, przerażające. I to powiedzmy w jakiś tam minimalny sposób łączy Laurę z Twin Peaks. Brak jednak czegoś podstawowego, czym jest to nieuchwytne coś, co niewątpliwe posiadał serial Davida Lyncha - brak atmosfery, grozy, tajemnicy, brak ikry. 
Gdybym dostała Laurę bez okładki, bez notek wydawniczych, oceniłabym książkę wyżej. Czyli z tego wniosek, że wydawniczy PR nie zawsze służy książkom. Ponieważ jest to 1. (z zaplanowanych trzech) część historii, nie skreślam Laury całkowicie. Postanowiłam sięgnąć po kolejny tom licząc, iż autorzy postawią sobie wyżej poprzeczkę i do niej dociągną. Potencjał jest, możliwości także, zobaczymy co z tego wyjdzie. 
Tak jeszcze się zastanawiam, gdyby wydać całą książkę od razu, może to by jakoś ożywiło lekturę, bo momentami śledztwo ciągnęło się odrobinę, a zakończenie jest takie jakieś zawieszone w próżni, jakby ktoś bez zastanowienia zdecydował - o tu zrobimy koniec 1. tomu, ciach tniemy. 

czwartek, 14 sierpnia 2014

Wykolejony

Wydawnictwo Literackie, Moja ocena 5,5/6
Krefeld, to nowe u nas nazwisko na liście skandynawskich autorów. I wbrew temu, co ostatnio obserwuje się wśród skandynawskich autorów kryminałów niemały talent. W Danii (a także poza nią) autor jest znany. Na jego polski debiut Wydawnictwo Literackie wybrało książkę Wykolejony. 
Mocne wejście:)
To pierwsza część serii, której głównym bohaterem jest detektyw w trakcie przymusowego urlopu zdrowotnego, Thomas „Ravn” Ravnsholdt. Wspomniany przymusowy urlop ma posłużyć Thomasowi do poskładania samego siebie, przejścia skomplikowanej terapii psychologicznej i wyjścia z ciągu alkoholowego. Jednak wszystko idzie nie tak. Thomas na terapię nie chodzi, zamiast pozbierać się psychicznie, jeszcze bardziej się rozlatuje rozpamiętując zabójstwo ukochanej kobiety, z nałogu nie wychodzi, wręcz przeciwnie. Na powierzchni trzyma go nadzieja na złapanie zabójcy ukochanej i najwierniejszy z przyjaciół, dwuletni pies, który mieszka z nim na barce. 
Pewnego dnia do Thomasa zwraca się znajomy z  prośbą o pomoc w odnalezieniu córki nielegalnie przebywającej w Danii Litwinki. Masza, młoda, piękna kobieta zaginęła 3 lata temu. Policjant jest niechętny prośbie kolegi, lekceważy zaginięcie 22-latki, jednak coś, pewien drobny fakt sprawia, iż zaczyna interesować się sprawą. W efekcie rozpoczętego na własną rękę śledztwa wyjeżdża do Kopenhagi, gdzie krok po kroku podąża za Maszą. Intuicja go nie zawodzi, a policyjny nos prowadzi do najmroczniejszych zakamarków szwedzkiej stolicy, do miejsc, o istnieniu których większość czytelników nigdy nawet nie myślała. 
Książkę czyta się doskonale, niezwykle szybko. Mimo początkowych obiekcji (że każdy pisać kryminały próbuje i to na pewno będzie kolejny gniot...) z chwilą rozpoczęcia lektury autor wciągnął mnie zarówno w dramat Thomasa, jak i Maszy. 
Ogromnym plusem książki jest akcja, która rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych, a którą możemy śledzić równocześnie. Opowiada ja trzech narratorów.
Pierwszym narratorem jest zaginiona Masza. Poznajemy ją, gdy jest bardzo popularną call girl i na swoje nieszczęście postanawia pomóc zadłużonemu u bałkańskiej mafii chłopakowi. Jej dalsze koleje losu, zejście aż na dno ludzkiego piekła, śledzimy poprzez zapiski w pamiętniku, który sporządza dla matki, licząc, że ta kiedyś po jej śmierci otrzyma notatki i będzie o córce pamiętać. Jednak nie tak łatwo jest umrzeć, nawet gdy się tego bardzo pragnie. Dlatego razem z Maszą przez kolejne 3 lata obsługujemy kolejnych klientów, szprycujemy się narkotykami i czekamy na wolność. Obojętnie czy będzie nią śmierć czy wyzwolenie przez policję. 
Drugim narratorem jest 10-letni Erik. Jego historia rozpoczyna się w 1980 roku. Co historia chłopca i to rozgrywająca się 30 lat wcześniej ma wspólnego z zaginięciem i piekłem Maszy? Tego nie zdradzę.
Trzecim narratorem jest nasz samotny bohater, dzielny urlopowany, obecnie tropiący Maszę policjant, Thomas „Ravn” Ravnsholdt. 
Krefeldowi należą się gorące brawa przede wszystkim za stworzenie doskonałych bohaterów. Każda z odmalowanych przez niego postaci jest nietuzinkowa, każda się czymś wyróżnia (niestety na ogół emanującym z niej złem). Jednak w/w trójka zasługuje na najwyższe uznanie. Każdy z nich wg. powszechnie przyjętych kanonów powinien być potępiony. Życie, jakie prowadzą jest takie, że większość z nas odwróci się z mieszaniną przerażenia i obrzydzenia w oczach. Czy całą trójkę można jednakowo oceniać? Czy można ich potępiać? Co nimi kierowało, żeby zachować się w taki, a nie inny sposób? I kto tak na prawdę jest tytułowym wykolejonym?
Gorąco zachęcam do lektury

czwartek, 17 lipca 2014

„Fabrykantka aniołków” Camilla Läckberg



Fabrykantka aniołków to ostatni tom sagi kryminalnej Camilli Läckberg. Tym razem na wyspę Valö obok Fjällbanki wraca jej stara nowa właścicielka – Ebba. Wraz z mężem Martenem zaczynają remontować dom, ale ktoś bardzo chce ich od tego odwieść. Pewnej nocy zostaje podpalony ich dom, kilka dni później padają 2 strzały w kierunku Ebby. Przychodzi do niej widokówka z groźbą, by zaprzestała remontu. Ale Ebba nie odpuszcza, to dla niej terapia po tragicznej śmierci synka Victora i szansa na powrót do normalnego życia. Policjanci mają pełne ręce roboty.
Pojawienie się Ebby na wyspie powoduje, że znów odżywa historia sprzed lat, a właściwie dwie. Jedna z nich o fabrykantce aniołków – kobiecie, która zabiła kilka noworodków, praprababce Ebby. Historia niejako się powtarza, bowiem Ebba też "produkuje" aniołki, ale w pozytywnym sensie. Z krótkich rozdziałów pisanych kursywą wplecionych w tok głównej akcji poznajemy historię rodzinną bardzo nieszczęśliwych kobiet – Dagmar, Laury, Inez i Ebby. Druga niewyjaśniona historia dotyczy wczesnego dzieciństwa Ebby. Ona jako jedyna przeżyła tajemnicze i dotąd niewyjaśnione zniknięcie rodziny Elevanderów – rodziców i 3 starszego przyrodniego rodzeństwa. Tylko ona cudem ocalała w Wielką Sobotę 1974 roku. Ona i pięciu nastolatków, którzy nie pojechali do domu na święta, tylko zostali w prywatnej szkole o zaostrzonym rygorze prowadzonej przez jej ojca. Chłopcy nie zostali zaproszeni przez gospodarza na świąteczny obiad, więc popłynęli na ryby.
Śledztwo tajemniczego zniknięcia Elevanderów prowadził Gösta. To on zajął się malutką Ebbą i wielokrotnie przesłuchiwał nastolatków. Musiał zamknąć śledztwo z braku dowodów. Lecz sprawa przez lata nie dawała mu spokoju i jej akta trzymał w domu. Tą sprawą interesowała się przez jakiś czas również Erica. To ci dwoje w tajemnicy przed innymi policjantami, a zwłaszcza Patrickiem, sprawdzają różne tropy w świetle nowych wydarzeń, .m.in. zaczynają odwiedzać żyjących świadków tamtych zdarzeń. Teraz to dorośli mężczyźni, którym różnie się w życiu ułożyło i też mają swoje za uszami (projekt GIMLE, przekręty finansowe). Ich samych i ich problemy czytelnik poznaje już od początku powieści. Natłok obcojęzycznych nazwisk może na początku przytłoczyć i trochę namieszać, bowiem powieść Camilli Läckberg to jak pudełko puzzli – kilka, kilkanaście wątków to pojedyncze klocki, ale stopniowo łączą się one w większe całości aż do powstania kompletnego obrazu. A rozwiązanie spraw może zaskoczyć. Ale nieważne ile czasu minie od zbrodni, bo wcześniej czy później każdy powinien odpowiedzieć za swoje czyny.
Styl jasny i konkretny, klarowne opisy, ciekawie skonstruowana fabuła z wielowątkową akcją, lekkie pióro. Lecz według mnie największą siłą tej serii są bohaterowie.
Erica ze zmysłem spostrzegawczości, umiejętnością wyszukiwania i zdobywania informacji oraz pakowania się w tarapaty; drąży, dopóki się nie dowie wszystkiego. Patrick kieruje się zdrowym rozsądkiem i faktami, ale z prowadzeniem samochodu ma wciąż problemy. Bertil Mellberg, oficjalny szef policji, lubiący błyszczeć w mediach, to idealny przykład antypolicjanta. W tym tomie przeszedł samego siebie, kiedy niefachowo przeprowadził przesłuchanie, zaś na miejsce zbrodni wszedł przed technikami i wyjął ze ściany 2 pociski – jeszcze się cieszył, że zrobił to w rękawiczkach! Gösta ma swoje 5 minut, golf i samotność schodzą na dalszy plan, bo na pierwszym pojawia się dorosła już Ebba. Martin pojawia się tylko na początku powieści i w finalnej  akcji, bowiem zajmuje się swoją ciężko chorą żoną. Sekretarka Annie świetnie wyszukuje informacje, łagodzi Bertila i służy jako pomoc psychologiczna dla swych kolegów. Paula w zaawansowanej ciąży też chce być potrzebna, bo w domu się nudzi.
Fabrykantka aniołków ma otwarte zakończenie, co fanom Camilli Läckberg daje nadzieję, że może kiedyś autorka dopisze kolejne tomy. Bowiem książki tej szwedzkiej autorki czytają się same. Bohaterowie są zwykłymi ludźmi, którzy mogliby być naszymi sąsiadami, znajomymi. Bowiem w tych kryminałach nie tylko ważne są śledztwa, lecz codzienne życie policjantów z Fjällbanki i ich rodzin.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Niech to się nigdy nie kończy - Åke Edwardson






"Niech to się nigdy nie kończy" - to kryminał, który jest czwartą częścią serii kryminalnej znanego szwedzkiego autora powieści kryminalnych,  Åke Edwardsona, a której głównym bohaterem jest Erik Winter.  To moje pierwsze spotkanie z Winterem więc nie wiem jak jego postać ewoluowała, ale czytając tę książce zauważyłam, że  w przeciwieństwie do wielu tego typu książkowych detektywów, szczególnie w skandynawskich kryminałach,  jest  on dość sympatycznym młodym facetem, który żyje w nader udanym związku  małżeńskim a na dodatek jest świeżo upieczonym tatą co sprawia, że nie tylko praca zajmuje mu czas, gdyż w miarę możliwości musi udzielać się i w domu, chociaż przychodzi mu to z trudem, gdyż praca absorbuje go tak bardzo, że nawet na urlop nie bardzo ma kiedy się wybrać o co wciąż pretensje ma żona. 

        W Sztokholmie, w którym toczy się akcja tej powieści panuje niesamowity, męczący upał, który utrudnia funkcjonowanie wszystkim jego mieszkańcom i wszyscy marzą o tym, by jak najszybciej znaleźć się nad wodą. Winter również nie najlepiej się czuje w tej dusznej, gorącej atmosferze i to tym bardziej, że przestępcy, który gwałci i zabija nastolatki, to zupełnie nie przeszkadza a on sam musi włożyć w tej niesprzyjającej aurze sporo wysiłku umysłowego, by powiązać wszystkie fakty, które na dodatek jakby świadczą o tym, że to co się teraz dzieje już kiedyś się wydarzyło, by wspólnie z zespołem odnaleźć zabójcę jak najszybciej, by nie zdążył popełnić kolejnego przestępstwa.



Czytaj więcej>>>>>>>

niedziela, 25 maja 2014

"Anioły śniegu" James Thompson




James Thompson to Amerykanin, który od ponad 10 lat mieszka w Finlandii, ma żonę Finkę. Imał się różnych zawodów zanim został pisarzem. Anioły śmierci to pierwsza jego powieść, która rozpoczyna serię kryminałów osadzonych w scenerii mrozu i śniegu, w których główną postacią jest detektyw Kari Vaara. I co ciekawe… na końcu tej powieści wydawca zmieścił dwa pierwsze rozdziały kolejnego tomu – Łez Lucyfera.
Początek jakoś mnie nie porwał. Miałam wrażenie, że autor lub tłumacz uczy mnie języka fińskiego. I przyznam szczerze, że to mnie trochę zraziło. Scena zwolnienia jednej z pracownic w restauracji tak naprawdę niewiele wnosi do głównej akcji, co najwyżej pozwala poczuć klimat w miasteczku Kittila. Dopiero znalezienie zwłok imigrantki z Somalii bestialsko zmasakrowanych zaczyna właściwą akcję powieści. Elma Sufi to piękna czarnoskóra aktorka, którą ktoś brutalnie okaleczył i na koniec zamordował. Zabójstwo dokonano zarówno ze względów rasistowskich, jak i seksualnych…
Policjanci kierowani przez inspektora Vaara szybko działają, szybko znajdują różne powiązania i tropy, bo i fińskie zestawienia różnych danych nie są zbyt obszerne i w ciągu jednego dnia, a nawet kilku godzin można otrzymać dane z systemu komputerowego. W ciele denatki i na nim technicy odkrywają DNA 3 różnych osób. Pokój wynajmowany przez Elmę i znalezione w nim ślady wskazują na to, że nie była ona przykładną muzułmanką. Na jaw wychodzą różne grzeszki aktorki. Ale tak to już jest, że ofiara przestępstwa nie ma żadnej prywatności, wszystkie jej tajemnice są wywlekane na światło dzienne i szczegółowo zbadane, by znaleźć sprawcę zbrodni.
Sprawa wydaje się niby oczywista, już prawie rozwiązana – został aresztowany pewien mężczyzna, do którego detektyw mógłby mieć osobistą urazę za wydarzenia sprzed lat. Mimo osobistych powiązań Vaara nie rezygnuje ze śledztwa, chce je sam poprowadzić. Do pewnego momentu mu się to udaje. Jednakże rozwiązanie sprawy komplikuje fakt, że w kolejnych dniach śledztwa przybywa trupów. Samobójstwo nastolatka, zabicie męża przez żonę, morderstwo byłej żony inspektora… to kolejne ofiary, ale nie wszystkie.
Trudne śledztwo zaczyna się odbijać na życiu detektywa, w dodatku dręczą go traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa i nieudanego pierwszego małżeństwa, zaś jego ciężarna żona ma problem z przyzwyczajeniem się do tego surowego klimatu. W tym kryminale jest sporo z powieści obyczajowej – można poznać przeszłość i demony głównego bohatera, jego myśli i uczucia, mentalność Finów, ich codzienne życie.
Zbliża się czas Bożego Narodzenia, a to w Finlandii za kołem polarnym czas kaamos. To najbardziej ponury czas w Laponii. Czas, kiedy w Laponii przez 2 tygodnie panują ciemności i jest ogromny mróz. Ta niekończąca się noc i paraliżujący mróz powodują, że ludzie za kołem polarnym często cierpią na depresję, psychozy, odchodzą od zmysłów. I to do tego stopnia, że niektórzy nie wytrzymują napięcia i mogą zabić innych lub siebie. Często też popadają w alkoholizm i przede wszystkim nie uzewnętrzniają swoich uczuć oraz często milczą. Bo taka jest fińska kultura – pełna ciszy i izolacji.
Kari Vaara ma swoją teorię odnośnie zabicia Elfi, ale jego zdania nie podziela jego amerykańska żona Kate, z którą dzieli się szczegółami dochodzenia i swoimi teoriami. Vaara wymyśla plan zasadzki i wciąga w niego mężczyznę pierwotnie podejrzanego o zabicie aktorki. Z kolei Kate twierdzi, że jej mąż się myli i wszystko źle się skończy… Kto ma rację? Czyje przeczucia się sprawdzą?
Autor poprzez narrację pierwszoosobową wprowadza nas w klimat Finlandii – mroźny i ciemny, ale także samotny, milczący i trochę taki oschły jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie. Akcja jest spójna, toczy się normalnym rytmem nie ma tu żadnych zrywów, jest po prostu kolejny telefon o śmierci któregoś z bohaterów. Najwięcej dowiadujemy się o życiu detektywa i nim samym, a on to skarbnica bezużytecznych informacji. I rzeczywiście w powieści jest umiejętnie wplecionych kilka ciekawostek. Anioły śmierci to według mnie kryminał obyczajowy wart przeczytania choćby ze względu na kaamos.