środa, 20 listopada 2013

Niech wieje dobry wiatr - Linda Olsson

„Niech wieje dobry wiatr” Lindy Olsson stała już na mojej półce długo, nawet już nie pamiętam kiedy i dlaczego ją kupiłam. Weszłam w świat tej książki bez znajomości nawet opisu z tylu okładki i dobrze, bo nie powinno się go czytać przed lekturą. Misterny świat debiutanckiej powieści Olsson, w którym w tle gra druga część trzeciej sonaty d-moll na skrzypce i fortepian Brahmsa, oczarował mnie od pierwszej strony. Wspaniale jest odnaleźć na własnej biblioteczce prawdziwą perełkę, która uwiedzie lirycznym językiem, zadziwi pięknymi pejzażami, wzburzy fale emocji.
Potrzebowałam dobrych kilku dni, aby ochłonąć, a i teraz nie wiem, czy jestem w stanie o tej książce napisać, bo nie chcę zburzyć obrazów, które mam w głowie, pisać o niej nieporadnymi słowami, które nie są w stanie oddać, jak piękna jest to książka.

„Niech wieje dobry wiatr” to opowieść o dwóch kobietach. Veronika to trzydziestoletnia początkująca pisarka, która wyjeżdża do Västra Sängeby, aby uciec przed demonami przeszłości i spróbować zmierzyć się ze swoją drugą książką. Astrid to staruszka, mieszkająca tam od zawsze, która uczyniła świadomie ze swojego domu własne więzienie, wybrała los pustelnicy otrzymując tym samym przydomek wiedźmy i dziwaczki. Obydwie zaś mają blizny na duszy, ale także wciąż krwawiące rany. Różni ich tak wiele, a jednak powoli łączy ich subtelna nic porozumienia, która z czasem zmienia się w głęboką przyjaźń opartą na intuicji, umiejętności słuchania i ogromnym takcie. Taką, kiedy niewypowiedziana myśl już łączy się z myślą drugiej strony, a spojrzenie i delikatny dotyk znaczy więcej niż potok słów. Astrid i Veronika odkrywają przed sobą fragmenty swoich historii, te najważniejsze, ukryte gdzieś głęboko i nigdy wcześniej niewypowiedziane na głos. Przepiękny dialog dwóch zranionych, samotnych serc. Przeglądają się w sobie niczym w lustrach, a słowa i obecność tej drugiej mają moc oczyszczającą i uzdrawiającą. Kiedyś Astrid napisze: "Poznałaś mnie jak nikt inny na świecie. Przez bardzo długi czas czerpałam ulgę z tego, że nic nie miałam. Nikogo. Teraz jednak wiem, że nie jesteśmy stworzeni, aby żyć w ten sposób”.
Nad ich opowieściami unosi się zapach symbolicznych poziomek, tragicznych konwalii oraz naleśników. I muzyka.

Linda Olsson przepięknie opowiada o ludzkich uczuciach i samotności, tak subtelnie i z ogromnym wyczuciem. Język wibruje, wabi dźwiękiem, kolorem, smakiem i zapachem. Można się zanurzyć w tej tragicznej historii i zapomnieć o całym świecie wokół.
Jeszcze jedna rzecz poruszyła mnie bardzo w tej książce. Przyroda.
Przyroda, która odgrywa ważną rolę, a Autorka maluje niezwykle poetyckie pejzaże nacechowane sentymentem osoby, która mieszka daleko od swego rodzinnego kraju i przechowuje zapamiętane widoki niczym cenne klejnoty w szkatułce swoich wspomnień.

Wstrząsająca emocjonalnie powieść, smutna, a jednak przywołująca uśmiech na twarzy i dająca nadzieję.
Niech wieje dobry wiatr.
Niech sypie bialy śnieg.”
Jedna z najpiękniejszych opowieści o kobietach, jaką dane mi było przeczytać.

  

2 komentarze:

  1. Raczej sobie odpuszcze...
    Fajny blog :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fabuła, jaką lubię więc chętnie sięgnęłabym po książkę. Tym bardziej, że tak znakomicie zachęcasz.

    OdpowiedzUsuń