wtorek, 26 marca 2013

Smilla w labiryntach śniegu - Peter Høeg


Wszyscy przywołują wiosnę, a ja mając za oknem wyjący, zimny wiatr (który na mojej wyspie wieje tak często, że mam wrażenie, że nie ma bezwietrznych dni), groźbę kolejnych opadów śniegu tej zimy (który znowu doprowadzi do rozpaczy rodzimych mieszkanców), czytałam “Smillę w labiryntach śniegu” Petera Hoega. Na przekór wszystkiemu.
Kalaallit Nunaat tak nazywa się Grenlandia po grenlandzku. Pięknie. Uczyłam się tego w szkole, ale jakoś nigdy na dobre nie zakorzenił się w mojej głowie fakt, że Grenladia, podobnie jak Wyspy Owcze, należą do Danii. I to, że Grenlandczycy wcale nie kochają Duńczyków. Bo nie mają za co – ale to już zupełnie inna historia.

Smilla kocha lód i wie o nim wszystko. Za to nienawidzi morza. „Jednym z powodów, dla których kocham lód, jest to, że pokrywa wodę, czyni ja stałą, pewną, przejezdną i przewidywalną” – mówi. Urodzona na Grenlandii córka łowczyni i duńskiego lekarza, swoje serce i duszę zostawiła właśnie tam. Jednak śmierć matki brutalnie przerwała jej wzrastanie wśród lodu i śniegu. Ojciec, aby zapełnić kimś pustkę w sercu po odejściu swojej największej miłości, zabiera Smillę do Kopenhagi. To ją łamie, a jej serce skuwa wiecznym lodem. Nigdy nie odnajduje się na duńskiej ziemi, z dala od największej wyspy świata, wciąż nazywa się luksusową Grenlandką. Nigdy też nie wybacza ojcu wyrwania jej z miejsca, które kocha najbardziej na świecie. Piekielnie inteligentna, wyjątkowo cyniczna, nie potrafi podarować cząstki siebie nikomu. Oprócz Esajasa. To od niego zaczyna się ta powieść, a właściwie od jego śmierci. W nim Smilla widzi to, co zostawiła w grenlandzkich wspomnieniach – dnie spędzane z matką, wielką, niezależną kobietą, proste czynności, mroźną krainę zamkniętą w duszy na zawsze. I to właśnie dla tego małego, samotnego chłopca, postanawia odbyć swą podróż przez miasto, morze i lód, aby odkryć prawdę o jego upadku z dachu.

„Smilla w labiryntach śniegu” Hoega to świetna powieść kryminalna. Wątek kryminalny jest doskonale poprowadzony, a mimo tego, że akcja nie jest dynamiczna, to napięcie podczas czytania sięga niemal zenitu. Wszytko oczywiście przyprószone śniegiem, o którego różnego rodzajach opowiada nam mimochodem Smilla. Śnieg i lód nie są tutaj czymś statycznym, są również bohaterami, szczególnie lód, jego siła i opór, który stawia człowiekowi, jest mocno zaakcentowany na stronach powieści. Przyznaję, że nigdy nie myślałam, że z taką fascynacją będę czytała o śniegu i lodzie. A jednak. Peter Hoeg wspaniale pisze. Język i maestria opisów powodowała u mnie niemal fizyczną przyjemność obcowania z książką. Właściwie już po pierwszych stronach poczułam mrowienie w skórze i zagłębiłam się jeszcze bardziej w fotel. Tak, wtedy już przeczuwałam, że to jedna z tych książek, o których będę długo myślała. Wszystko w niej jest przemyślane, a każde słowo precyzyjne. Niczym krok stawiany na kruchym lodzie. Książka pozwoliła mi odkryć przynajmniej cząstkę duszy Eskimosa, jego sposób widzenia świata przez pryzmat śniegu, lodu i rytmu natury.

Tak świetna historia musiała zostać oczywiście sfilmowana. I została. Sceny z „Białego labiryntu” z Julia Ormond i Gabrielem Byrnem czasami miałam przed oczami podczas czytania książki, ale mam dziwne uczucie, że filmu nie obejrzałam do końca lub oglądałam go w kawałkach. To dobrze, bo nie chciałabym, aby cokolwiek zepsuło mi przyjemność czytania „Smilli w labiryntach śniegu”, która zupełnie niespodziewanie wspięła się na szczyt moich ulubionych powieści kryminalnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz