Kryminały Henninga Mankella zawsze są dość charakterystyczne. Kto czytał
i zna choć jedną jego książkę, ten wie. Autor bowiem bardzo często to
nie na samym morderstwie się skupia, ale przede wszystkim na jego
otoczce. Nie inaczej jest z "Chińczykiem". Co może łączyć Chiny ze
Szwecją. Okazuje się, że wiele.
W środku zimy w małej szwedzkiej wsi dochodzi do morderstwa. Nie jest to
jednak zwyczajna zbrodnia - giną prawie wszyscy jej mieszkańcy, policja
znajduje zwłoki okrutnie zmasakrowanych dziewiętnastu osób oraz ogromną
ilość zaszlachtowanych zwierząt domowych. Wioska jakby wymarła, tylko
trójka osób uchodzi z życiem. Policjanci nie mają żadnego punktu
zaczepienia oprócz czerwonej wstążki znalezionej nieopodal w lesie oraz
jednej z ofiar - małego chłopca, który nie pasuje do pozostałych -
wszyscy mieszkańcy byli bowiem już w podeszłym wieku. Ktoś przyznaje się
do zbrodni i zostaje przez policję aresztowany. Zupełnie przypadkiem
jednak Birgitta Roslin, sędzia zupełnie niezaangażowana w sprawę,
odkrywa, że jest spokrewniona z dwiema ofiarami, jednocześnie nie wierzy
w winę człowieka, który siedzi zatrzymany w więzieniu i rozpoczyna
własne śledztwo, które w pewnym momencie i za sprawą pewnego pamiętnika
zaprowadzi ją daleko od Szwecji, aż do pewnego Chińczyka i jeszcze
bardziej odległego Pekinu.
Chiny odgrywają bardzo dużą rolę w powieści Mankella, jak i w życiu
głównej bohaterki. A raczej odgrywały, szczególnie w jej młodości, gdy
jeszcze jako studentka była pod wrażeniem Mao i jego poglądów. Drugim
ważnym bohaterem tej książki są Chiny i ich historia, ta najnowsza, ale i
dziewiętnastowieczna. Policja odgrywa więc w "Chińczyku" tylko
pośrednią rolę, próbując rozwiązać zagadkę zbrodni na mieszkańcach
małej, niezaznaczonej na mapie wioski. Bo tutaj nawet zbrodnia nie liczy
się tak, jak w normalnym kryminale - u Mankella często jest to
spotykane - tutaj ważniejsze są przyczyny i całe tło historyczne. Chinom
autor poświęca zresztą całkiem dużo miejsca. "Chińczyk" tym samym staje
się nie tylko kryminałem, ale również powieścią sensacyjną czy nawet
obyczajową, zaprowadzi nas nie tylko do Pekinu, ale również przez
Pacyfik do Ameryki... odkryje przed nami zupełnie różne, czasem wręcz
egzotyczne kultury.
I jak to często z Mankellem bywa - wciąga niemalże od razu. Mimo że
policji tak naprawdę jest tu mało, nie ma słynnego Wallandera, a w
zamian autor daje nam niejaką Birgittę. Co lub kto by zresztą to nie
był, to i tak nie da się w Mankellu nie zaczytać - ja nie potrafię się
oderwać od jego powieści i podobnie było z tą. Chociaż Chiny, komunizm,
jego historia i poglądy Mao niekoniecznie mnie interesują, to jednak
przeczytałam "Chińczyka" bardzo szybko. I mimo że byłam przygotowana i
miałam ochotę na zwyczajny kryminał, to zadowolona byłam z tego, co
faktycznie dostałam - wielowątkową, wielogatunkową powieść z nietypowym
bohaterem, bo jest nim cały kraj i jego ideologia, nie człowiek. To jest
właśnie typowe u Mankella. Nawet w jego powieściach o Wallanderze
poruszane są tematy polityczne czy społeczne, w "Chińczyku" jednak widać
to tak wyraźnie, jak w żadnej książce czytanej przeze mnie do tej pory.
Do twórczości autora trzeba się przyzwyczaić, trzeba ją poczuć, bardzo
jednak prawdopodobne, że polubi się ją od samego początku. Mankell
tworzy niezwykłe powieści, ja nie zawiodłam się jeszcze na żadnej. Do
takiej prozy bez wątpienia trzeba mieć talent i myślę, że nie będzie tu
przesadą stwierdzenie, że Henning jest mistrzem w tym, co robi. I jednym
moich ulubionych, obok Nessera, autorów szwedzkich kryminałów.
Recenzja również tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz