Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Henning Mankell. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Henning Mankell. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 sierpnia 2015

"Niespokojny człowiek" Henning Mankell



Kurt Wallander to już legendarny bohater książek autorstwa Henninga Mankella. Ja tego szwedzkiego policjanta poznałam przy okazji czytania powieści „Niespokojny człowiek”, czyli 11. tomu serii. Ale wcale nie odczułam, że tyle tomów mnie ominęło.
Główny bohater skończył 55 lat. Kupił sobie dom pod Ystad i tam zamieszkał wraz z psem, o którym zawsze marzył. Mijają lata, czas odciska swe piętno na policjancie – starość nie radość, a wraz z nią wszystkie bolączki tego etapu życia ludzkiego. Pewnego dnia od córki Lindy (również policjantka) dowiaduje się, że zostanie dziadkiem. Ojcem dziewczynki jest Hans, syn Håkana von Enkego, emerytowanego kapitana szwedzkiej marynarki wojennej.
To na przyjęciu z okazji 75. urodzin Håkana Kurt poznaje niepełną historię z 1980 r., z czasów zimnej wojny. Wtedy to na szwedzkie wody terytorialne wpłynęła obca łódź podwodna, której nie udało się zidentyfikować. Sytuacja powtórzyła się dwa lata później, 19.09.1982 roku. Szwedzkie dowództwo podjęło decyzję o ataku, ale w ostatniej chwili nieoczekiwanie Håkan dostał rozkaz, by… pozwolić nieznanej jednostce odpłynąć. Zmiana rozkazu i tajemnicza łódź podwodna nie dały spokoju kapitanowi. Przez całe życie zastanawiał się nad tym, szukał informacji, tropił, szukał prawdy, bo jak twierdzi Kurt:
Historia to nie tylko coś, co zostało za nami, ale także to, co ciągle nam towarzyszy. (s. 350)
Gdy Håkan był bliski rozwiązania zagadki, nagle zniknął. I tu do akcji wkracza Kurt Wallander. Rozpoczyna prywatne śledztwo. Sprawa się komplikuje, bowiem po miesiącu znika jego żona Louise. Szukanie teściów Lindy to dla niego sprawa osobista, choć oficjalne śledztwo prowadzi Ytterberg. Powoli, działając krok po kroku Kurt trafia na poważną, międzynarodową aferę szpiegowską. Rosjanie, Amerykanie, Niemcy…
Pierwsze 50 stron mnie nużyło, w tym prolog o sytuacji politycznej w Szwecji. Kurt przy byle okazji przypomina sobie o dawnych sprawach lub ludziach kiedyś spotkanych i to wszystko wspomina. Owszem, to było ciekawe, bo doświadczenie zawodowe Kurt ma ogromne. Ale co za dużo… Po prostu w pewnym momencie czułam przesyt tych wspomnień, bo odciągały mnie od głównej akcji, która coraz bardziej mnie wciągała.
Autor stworzył intrygę, która nie dość, że miała miejsce wiele lat wcześniej i do chwili obecnej w jakiś sposób nadal trwa, to jeszcze jest bardzo prawdopodobna. Do dziś bowiem tajemnice zimnej wojny nie zostały ujawnione. A tajemnic w tej powieści nie brakuje. Państwo von Enke też ich sporo mieli, przed synem, przed sobą, przed przyjaciółmi. Kurt je stopniowo odkrywa, bo jest dociekliwy, przenikliwy, uparcie dąży do celu. W swej pracy śledczego często kieruje się inteligencją, intuicją i doświadczeniem oraz słowami, naukami swego mistrza Rydberga:
Nauczyłem się jednej rzeczy. Że nigdy nie możemy być pewni myśli i wyobrażeń innych ludzi. (s. 384)
Wciągająca fabuła, kolejne intrygujące wątki, budowanie napięcia i tajemniczości, sposób prowadzenia narracji to wszystko jest w tej powieści Mankella. I to łączenie śledztw (zawodowych z prywatnym) z codziennym życiem i krajobrazem szwedzkim. W trakcie czytania miałam wrażenie, że to obyczajówka z kryminałem lub kryminał z obyczajówką, coś jak powieści Lackberg. Aspekt personalny jest wyraźnie zaznaczony w tym kryminale. A i bohaterowie są bardzo ludzcy – mają wady i zalety, towarzyszą im co dnia radości i smutki.
W tle akcji, a może bardziej na drugim planie znajduje się starość i nieuchronne przemijanie. Ta powieść to właśnie studium starości i samotności. Bohater z czasem staje się ponury, porywczy, niecierpliwy, a przy tym doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie chce zostać zgorzkniałym starcem jak jego ojciec. Zaczyna mieć zaniki pamięci, co budzi w nim przerażenie, gdyż może się to skończyć dla niego tragicznie. Niepokoi się o resztę swojego życia. W dodatku cierpi na cukrzycę, a to choroba, która dużo zmienia w codziennym życiu człowieka. Bohater odnosi wrażenie, że
…starość skrada się do mnie, że wyciąga po mnie pazury. (s. 364)
Studium starości chyba nawet bardziej przykuwa uwagę czytelnika, choć zda on sobie z tego sprawę dopiero po czasie. Każdego z nas to czeka i daje do myślenia, zmusza zawczasu do refleksji. Przeczytajcie dobry kryminał ze szpiegowską aferą i zawczasu przygotujcie się na starość.

sobota, 10 maja 2014

"Chińczyk" Henning Mankell

Kryminały Henninga Mankella zawsze są dość charakterystyczne. Kto czytał i zna choć jedną jego książkę, ten wie. Autor bowiem bardzo często to nie na samym morderstwie się skupia, ale przede wszystkim na jego otoczce. Nie inaczej jest z "Chińczykiem". Co może łączyć Chiny ze Szwecją. Okazuje się, że wiele.

W środku zimy w małej szwedzkiej wsi dochodzi do morderstwa. Nie jest to jednak zwyczajna zbrodnia - giną prawie wszyscy jej mieszkańcy, policja znajduje zwłoki okrutnie zmasakrowanych dziewiętnastu osób oraz ogromną ilość zaszlachtowanych zwierząt domowych. Wioska jakby wymarła, tylko trójka osób uchodzi z życiem. Policjanci nie mają żadnego punktu zaczepienia oprócz czerwonej wstążki znalezionej nieopodal w lesie oraz jednej z ofiar - małego chłopca, który nie pasuje do pozostałych - wszyscy mieszkańcy byli bowiem już w podeszłym wieku. Ktoś przyznaje się do zbrodni i zostaje przez policję aresztowany. Zupełnie przypadkiem jednak Birgitta Roslin, sędzia zupełnie niezaangażowana w sprawę, odkrywa, że jest spokrewniona z dwiema ofiarami, jednocześnie nie wierzy w winę człowieka, który siedzi zatrzymany w więzieniu i rozpoczyna własne śledztwo, które w pewnym momencie i za sprawą pewnego pamiętnika zaprowadzi ją daleko od Szwecji, aż do pewnego Chińczyka i jeszcze bardziej odległego Pekinu.

Chiny odgrywają bardzo dużą rolę w powieści Mankella, jak i w życiu głównej bohaterki. A raczej odgrywały, szczególnie w jej młodości, gdy jeszcze jako studentka była pod wrażeniem Mao i jego poglądów. Drugim ważnym bohaterem tej książki są Chiny i ich historia, ta najnowsza, ale i dziewiętnastowieczna. Policja odgrywa więc w "Chińczyku" tylko pośrednią rolę, próbując rozwiązać zagadkę zbrodni na mieszkańcach małej, niezaznaczonej na mapie wioski. Bo tutaj nawet zbrodnia nie liczy się tak, jak w normalnym kryminale - u Mankella często jest to spotykane - tutaj ważniejsze są przyczyny i całe tło historyczne. Chinom autor poświęca zresztą całkiem dużo miejsca. "Chińczyk" tym samym staje się nie tylko kryminałem, ale również powieścią sensacyjną czy nawet obyczajową, zaprowadzi nas nie tylko do Pekinu, ale również przez Pacyfik do Ameryki... odkryje przed nami zupełnie różne, czasem wręcz egzotyczne kultury.

I jak to często z Mankellem bywa - wciąga niemalże od razu. Mimo że policji tak naprawdę jest tu mało, nie ma słynnego Wallandera, a w zamian autor daje nam niejaką Birgittę. Co lub kto by zresztą to nie był, to i tak nie da się w Mankellu nie zaczytać - ja nie potrafię się oderwać od jego powieści i podobnie było z tą. Chociaż Chiny, komunizm, jego historia i poglądy Mao niekoniecznie mnie interesują, to jednak przeczytałam "Chińczyka" bardzo szybko. I mimo że byłam przygotowana i miałam ochotę na zwyczajny kryminał, to zadowolona byłam z tego, co faktycznie dostałam - wielowątkową, wielogatunkową powieść z nietypowym bohaterem, bo jest nim cały kraj i jego ideologia, nie człowiek. To jest właśnie typowe u Mankella. Nawet w jego powieściach o Wallanderze poruszane są tematy polityczne czy społeczne, w "Chińczyku" jednak widać to tak wyraźnie, jak w żadnej książce czytanej przeze mnie do tej pory.

Do twórczości autora trzeba się przyzwyczaić, trzeba ją poczuć, bardzo jednak prawdopodobne, że polubi się ją od samego początku. Mankell tworzy niezwykłe powieści, ja nie zawiodłam się jeszcze na żadnej. Do takiej prozy bez wątpienia trzeba mieć talent i myślę, że nie będzie tu przesadą stwierdzenie, że Henning jest mistrzem w tym, co robi. I jednym moich ulubionych, obok Nessera, autorów szwedzkich kryminałów.

Recenzja również tutaj.

niedziela, 19 maja 2013

"Morderca bez twarzy" Henning Mankell

O mojej sympatii do skandynawskich kryminałów i autorów pisałam już Wam nie raz i w tej kwestii nic się jak na razie nie zmieniło. Jednym z wartych uwagi pisarzy szwedzkich jest Henning Mankell, z którego twórczością też już nie raz miałam do czynienia. Nie miałam jednak przyjemności poznać jego serii kryminalnej, z której przecież Mankell najbardziej zasłynął – serii z komisarzem Kurtem Wallanderem. Aż do teraz.

„Morderca bez twarzy” jest pierwszą częścią tej serii. Jak się przedstawia sama fabuła tej książki? Jak to kryminał, mamy morderstwo. Ale morderstwo nie byle jakie – zmasakrowane ciało sąsiada znajduje emeryt, mieszkający niedaleko, znajduje również jego żonę, która, co prawda jeszcze żywa, jest na granicy śmierci. Sprawa trafia w ręce Kurta, a kobieta jest jedyną drogą do poznania prawdy i odnalezienia mordercy. Jednak żona ofiary trafia w ciężkim stanie do szpitala i lekarze niestety nie są w stanie jej uratować – tuż przed śmiercią wypowiada jednak kilkakrotnie jedno słowo: „zagraniczny”. Policja traci więc jedyną osobę, która znała mordercę, a to, co powiedziała na łożu śmierci nic im nie mówi – cała sprawa jednocześnie przyjmuje nowy wymiar, bo od teraz ofiary są dwie. Kurt podejrzewa, że „zagraniczny” może znaczyć tyle, że sprawcami byli cudzoziemcy, z którymi sam komisarz już i tak ma niemałe problemy – po nocach wydzwania bowiem do niego anonimowa osoba, która grozi, że zrobi porządek z imigrantami. Wkrótce też Wallander będzie miał na głowie i trzecią ofiarę.

Spodziewałam się po Mankellu kolejnego świetnego kryminału i nie zawiodłam się na nim ani przez chwilę. Książka jest naprawdę dobra, ciekawa i intrygująca. Mankell ma to do siebie, że w swoich powieściach porusza również społeczne problemy dzisiejszego świata i tutaj jest podobnie. Watek kryminalny i okrutne morderstwo zahacza również o temat imigrantów i uchodźców, starających się o azyl w Szwecji. Komisarz Wallander ma do rozwiązania więc nie tylko zagadkę masakrycznego morderstwa dwóch osób, ale będzie się musiał uporać również ze sprawami imigrantów, którzy jak się okazuje, mają wielu wrogów w tamtejszym społeczeństwie.

Ale to nie będzie koniec rozterek głównego bohatera. Jak wspomniałam wcześniej, jest to pierwsza część serii z Kurtem Wallanderem w roli głównej, a jego samego poznajemy w niezbyt ciekawym momencie jego życia, bo praktycznie tuż po rozstaniu z żoną i rozwodzie, a jakby tego było mało, nie ma najlepszego kontaktu z córką, a ojciec, cierpiący na sklerozę, przysparza mu nie lada problemów. Nie jest to więc idealny bohater i dzięki Mankellowi za to, bo tym samym czyni go to bohaterem realistycznym, który nie jest wszechmocny, a tym samym takim, który wzbudza w nas dzięki temu sympatię i niekiedy współczucie. Nie układa mu się bowiem najlepiej, w niektórych sprawach jest, można by powiedzieć, nawet nieudacznikiem, nie przeszkadza mu to bynajmniej w tym, aby być dobrym policjantem. Bo takim bez wątpienia jest, chociaż morderstwo, które Kurt ma co rozwiązania łatwą zagadką nie będzie. Ale to charakterystyczna cecha prawie wszystkich kryminałów, a już na pewno powieści Mankella.

Od dawna miałam ochotę na tę serię i jak widać, intuicja w tej kwestii mnie nie zawiodła. Teraz spokojnie mogę sięgnąć po dalsze części przygód komisarza Wallandera wiedząc, że jest to coś, co z pewnością przypadnie mi do gustu. Bez wątpienia ciągnie mnie do serii kryminalnych i pewnie to się w najbliższym czasie nie zmieni. I myślę, że nie trzeba tej książki (jak i całej serii) zbytnio chwalić, miłośnicy kryminału (szczególnie skandynawskiego) i tak pewnie od dawna ją znają chociażby ze słyszenia, albo mają ją w planach. Mankell jest naprawdę świetnym pisarzem i warto zwrócić na niego uwagę.

Recenzja opublikowana również na moim blogu

wtorek, 2 kwietnia 2013

"Powrót nauczyciela tańca" Henning Mankell

Henning Mankell praktycznie od pierwszej przeczytanej książki stał się jednym z moich ulubionych autorów. Dlaczego? Bo niewątpliwie ma talent do tego co robi, czyli do pisania kryminałów, robi to znakomicie. A jak się okazuje, nie tylko do powieści kryminalnych, bowiem na jego koncie znajdują się również inne książki, łącznie z tymi dla dzieci i młodzieży. Za co jeszcze go lubię? Za to, że podejmuje w swoich książkach tematy dość kontrowersyjne, niecodzienne, ale ważne.

Podobnie jest z „Powrotem nauczyciela tańca” – jest to typowy kryminał w stylu Mankella (chociaż ja wciąż przeczytałam ich za mało, ale mam nadzieję to w tym roku nadrobić). Jest jesień 2009 roku, Szwecją wstrząsa morderstwo emerytowanego oficera policji, Herberta Molina. Herbert mieszkał samotnie na odludziu, od kilkudziesięciu lat cierpiał na bezsenność, pewnej nocy jednak umiera w męczarniach. Herbert był miłośnikiem tańca, jednak nic nie tłumaczy krwawych śladów układających się w kroki tanga, które zostawił w jego domu morderca. Śmiercią Molina interesuje się jego były kolega z pracy, Stefan Lindman. Stefan jest aktualnie na zwolnieniu lekarskim, ma więc czas na to, aby przybliżyć się trochę do śledztwa. Sprawa jednak się komplikuje, gdy podobnie jak Herbert, ginie jego sąsiad… Okazuje się, że aby rozwiązać zagadkę, policja musi cofnąć się wstecz aż do drugiej wojny światowej – to tam tkwi odpowiedź na większość pytań.

Henning Mankell do tej pory znany był przede wszystkim ze swojej serii kryminalnej z Kurtem Wallnanderem w roli głównej. Ta książka jednak nie ma z nim nic wspólnego. To młody 37-letni policjant, przebywający obecnie na urlopie zdrowotnym, gra tutaj główną rolę. Stefan jest chory na raka – co prawda jeszcze we wczesnym stadium, niedługo zacznie leczenie – mężczyzna jednak wie, że to jeszcze nie jest czas na jego śmierć. Jednocześnie boi się, nie mając pojęcia, jak to wszystko się naprawdę potoczy – mimo zapewnień lekarki, że ma wielką szansę na wyzdrowienie, tak naprawdę nic nie wiadomo… Mężczyzna więc, aby w pewnym sensie odegnać od siebie widmo choroby i śmierci, angażuje się w śledztwo w sprawie morderstwa jego dawnego kolegi, Herberta Molina. Lubię tego skandynawskiego autora również za bohaterów – potrafi ich nakreślić znakomicie, w ten sposób, że nawet przez chwilę nie wahamy się, czy ich polubić czy nie, dzieje się to samoistnie. Oczywiście mowa o „dobrych” bohaterach, bo jak to bywa w każdym kryminale, nie brakuje też tych złych. Ale czy tak do końca naprawdę złych?...

Okazuje się, że niezupełnie, Mankell przybliża nas bowiem również do mordercy Molina. Osoby, która, jak się okazuje, miała powód, aby zrobić to co zrobiła, i tym samym dzieje się coś niesamowitego – zaczynamy tę osobę po prostu rozumieć, przynajmniej się staramy. I nawet to, że jest to zły człowiek, u Henninga Mankella nie do końca tak jest. Nie jest również niespodzianką to, że szybko poznamy sami mordercę Molina – tutaj raczej chodzi nie o sam fakt odnalezienia winnego, ale o to, co go pociągnęło do takiego, a nie innego działania. Ważniejsze jest więc pytanie: „dlaczego” a nie „kto”.

Autor podjął w „Powrocie nauczyciela tańca” dość ciekawy temat, a mianowicie wątek nazistowskiej przeszłości niektórych z bohaterów i rodzącego się po wojnie neonazizmu. Stefan odkryje tajemnice z przeszłości swojego dawnego znajomego, stanie się to jednak początkiem czegoś, czego główny bohater z pewnością nie będzie się spodziewał… Sam ten temat, sięgający swoją historią do drugiej wojny światowej i samego Hitlera, jest niezwykle ciekawy, a że ja lubię powieści, w których choć trochę jest historii, ta książka naprawdę mi się podobała. Ale i to nie wszystko, co mnie tu urzekło, bowiem zaangażowanie się w zagadkę osoby spoza grupy, która bezpośrednio się tym zajmuje, jest początkiem niezwykłej przyjaźni Stefana z policjantem Giuseppe’m, który prowadzi całe śledztwo. Pierwszą rolę bez wątpienia jednak gra tutaj Stefan, który pomaga policji w ujęciu winnego.

Cóż, jest to znakomita książka dla miłośników kryminałów, bo to naprawdę dobra powieść, tak jak dobrym pisarzem  jest Henning Mankell. Na pewno jest to coś dla miłośników samego autora i fanów jego wcześniejszego bohatera, Kurta Wallandera. Kryminały Mankella są specyficzne, jest w nich zawsze ta tajemnica, jest mroźny i mroczny skandynawski klimat, autor ma swój własny styl, za który ogromnie go cenię. Henninga będę więc polecać każdemu, zawsze i wszędzie.
 
Recenzja opublikowana również na moim blogu.

czwartek, 28 lutego 2013

Nim nadejdzie mróz - Henning Mankell


Każdy fan kryminału słyszał o Henningu Mankellu, szwedzkim autorze, geniuszu gatunku. I ja wreszcie miałam okazję poznać bliżej jego twórczość. Zaczęłam od „Nim nadejdzie mróz”. Książka należy do cyklu o Kurcie Wallanderze, a tym razem najbardziej znany szwedzki policjant pracuje razem ze swoją córką Lindą. Kobieta ukończyła właśnie szkołę policyjną i za kilka dni ma rozpocząć pracę na komisariacie w Ystad. Jednak po powrocie w rodzinne strony i nawiązaniu kontaktu z dawnymi przyjaciółkami, trafia na coś dziwnego. Pewnego dnia znika jej szkolna koleżanka Anna, Linda ma pewność, że ma to związek z nagłym pojawieniem się ojca dziewczyny, który zniknął dwadzieścia cztery lata temu. Córka Wallandera, mimo zakazu ojca, postanawia na własną rękę wyjaśnić zagadkę, wie że Annie grozi niebezpieczeństwo.

Hmm, zastanawiałam się kilka dni nad tym, co mogłabym napisać o tej książce. Czytałam ją kilka wieczorów, bardzo dokładnie, zwracając uwagę na każdy szczegół. Mankell bardzo dokładnie przemyślał całą historię i wszystkie jej aspekty. Każdy wątek, który został zawiązany przez autora, znalazł swoje zakończenie. Autor nie pozostawia niedopowiedzeń. Od początku, od pierwszych trochę nietypowych zdań prowadzi czytelnika przez kolejne tajemnice i zagadki, nie komplikując jednak fabuły na tyle, by stała się ona niezrozumiała.

Wykreowani przez Mankella bohaterzy, Wallander, policjant ze sporym brzuszkiem i zamiłowaniem do alkoholu. Wybuchowy, awanturniczy, ale jednocześnie rozsądny i stanowczy w działaniach. Niby taki typowy, a jednak jest w nim coś fascynującego. Wallander ma instynkt, ma wiedzę i doświadczenie. W „Nim nadejdzie mróz” jest przeciwieństwem dla porywczej, pełnej pasji i zapału do pracy córki Lindy. Autor zestawił te dwie postacie, by pokazać punkt widzenia młodej policjantki i doświadczonego wygi. Dążą do tego samego celu, ale każde na swój sposób, swoimi metodami. Linda uczy się od ojca, że każde pytanie należy zadać we właściwym czasie, a cierpliwość jest największą zaletą dobrego śledczego.

Autor porusza w książce ważny temat sekt. Nie skupia się tutaj na sposobie działania, lecz na skutkach indoktrynacji i dosłownego prania mózgu, jakie przeprowadzają guru takich organizacji. Mankell opisuje całe okrucieństwo i ślepe zapatrzenie, które często prowadzą do tragedii. Stawia czytelnikom pytania, czym jest wiara? I pokazuje fanatyzm religijny od podszewki. Drobiazgowo opisuje motywy działania sekty oraz cel, do którego dąży.

Wartka akcja, szczegółowe śledztwo, prawdziwa policyjna robota i psychologia każdej postaci przedstawiona w mistrzowski sposób to tylko niektóre zalety „Nim nadejdzie mróz”. Ja jak to mam w zwyczaju zaczęłam przygodę z Kurtem Wallanderem od ostatniej części. Teraz więc będę sięgać wstecz, by poznać wcześniejsze historie o najbardziej znanym szwedzkim policjancie i pozachwycać się jeszcze kunsztem Mankella.