poniedziałek, 29 lipca 2013

Czarny anioł - Mika Waltari

Wydawnictwo Książnica, Okładka miękka, 352 s., Moja ocena 6/6
Wspaniała, rewelacyjna powieść, na równi o wielkiej, niespodziewanej i od początku nie mającej szans miłości, jak i porywającym mieście, jakim był w połowie XV wieku Konstantynopol.
Mamy rok 1452, od kilku miesięcy trwa oblężenie miasta. Pewnego dnia do Konstantynopola przybywa rycerz Johannes Angelos. Jego celem była obrona chrześcijańskiego miasta i świata. Johannes skończył 40 lat, w XV wieku był to wiek, kiedy wielu (tych, którzy szczęśliwie dożyli) szykowało się na śmierć, wiadomo choroby, niebezpieczne życie etc. Nie inaczej jest z Johannesem. Przybył on do Konstantynopola, żeby pomóc wierze, ostatni raz spełnić swój obowiązek i najprawdopodobniej w tym mieście zakończyć życie. Los jednak lubi płatać figle i nigdy nie wiadomo, co jest komu pisane. Johannes poznaje bowiem piękną Annę Notaras, z pochodzenia Greczynkę wysokiego rodu. Ich miłość od początku skazana jest na niepowodzenie, żeby nie rzec zagładę. 
Co mnie urzekło w tej książce? Prawie wszystko, na równi postać Johannesa jak i Anny, ich miłość (taka prawdziwa, jak grom z jasnego nieba, od pierwszego wejrzenia), nieliczne wykradane ba wydzierane życiu spotkania, w trakcie których zapominają o wszystkim, o niebezpieczeństwie, o tym, że w zasadzie są bez szans, o oblężeniu miasta. 
Piękne słowa o miłości, wypowiedziane językiem epoki...
(...)Ujrzałem cię pierwszy raz i przemówiłem do ciebie. Było to tak, jakby przeszło przeze mnie trzęsienie ziemi (...) 

(...)Z ołowiu jest moje serce, z ołowiu jest krew w moich żyłach. Nienawidzę tego umierającego miasta, które wpatruje się ślepo w swoją przeszłość i nie chce uwierzyć, że zagłada zbliża się do jego wrót.(...)
Poza tym doskonałe, pełne szczegółów i faktów historycznych opisy Konstantynopola, miasta potężnego, przebogatego, które w XV wieku było mekką chrześcijańskiego świata, miasta, które jest o krok od zagłady, miasta, które lada moment upadnie. A upadek Konstantynopola oznaczał jednocześnie upadek pewnego stylu bycia, upadek części wpływów religii chrześcijańskiej, upadek świata i pewnej epoki. Co istotne, wszystkie fakty historyczne i większość postaci (poza Johannesem) są prawdziwe. Brawo dla autora za doskonałe przygotowanie merytoryczne. Końcowy opis masakrowanego, niszczonego, zgładzanego Konstantynopola i żyjących w nim ludzi, okrzyki Aleo he polis, czyli Miasto upadło, są niezwykle poruszające, każdego chwycą za serce. I na tym tle wielka, nie mająca szans miłość, taka jaka trafia raz w życiu i to nielicznym.
Do tego mistrzowskie dozowanie napięcia, budowanie atmosfery miłości, na równi z beznadziejnością i dążeniem do zagłady. Majstersztyk po prostu, powieść historyczna najwyższego lotu. Szkoda, że takich książek już się obecnie nie pisze. 
Zachęcam do lektury Czarnego anioła, po raz kolejny jestem po wielkim wrażeniem pisarskiego talentu fińskiego autora. Czarny anioł, to jedna z tych ksiażek, które czyta się z zapartym tchem, a w trakcie lektury trzyma się mocno kciuki za głównych bohaterów. To także książka, o której myśli się jeszcze długo po zakończeniu lektury.

niedziela, 28 lipca 2013

"Śmierć letnią porą" Mons Kallentoft

Słyszeliście o Stiegu Larssonie? Henningu Mankellu? Camilli Läckberg? Oczywiście, większość z Was pewnie dobrze skojarzy te nazwiska ze skandynawskimi autorami kryminałów. Mogę się jednak założyć, że większość z Was nie słyszała nazwiska Monsa Kallentofta, prawda? Ja sama nie znałam go wcześniej, a biorąc do ręki tę książkę, nie wiedziałam nawet, że to kryminał. Choć muszę przyznać, że okładki jego książek są dość specyficzne i wpadły mi już kiedyś w oko, do tej pory jednak nie skojarzyłam ich z tym właśnie autorem.

Pewnego dnia, w parku tuż obok placu zabaw ktoś zauważa błąkającą się czternastoletnią dziewczynę... jest naga, ma wyraźnie odznaczające się krwawe rany i jest nienaturalnie blada... ktoś dzwoni na policję. Znaleziona nastolatka jednak nic nie mówi. Widać jednak, że została zgwałcona, okaleczona i... z dokładną starannością wymyta klorinem, środkiem czyszczącym. Ktoś ewidentnie zadbał o to, aby nie zostawić najmniejszych śladów. Komisarz Malin Fors, trzydziestoparoletnia policjantka nie jest w stanie skłonić dziewczyny do mówienia, dopiero w karetce dziewczyna wyjawia swoje imię i nazwisko, nic więcej. Następnego dnia mówi więcej, nie pamięta jednak, co się wydarzyło. Dzień później ginie inna dziewczynka - rodzice niepokoją się o córkę, która nie wróciła do domu. Po kilku dniach jednak zostaje znaleziona martwa, zakopana pod drzewem w miejscu dość licznie odwiedzanego kąpieliska. Ma podobne rany co poprzednia dziewczyna, jest również tak samo trupio blada. Kim jest morderca i dlaczego poprzednią dziewczynę wypuścił, a drugą zabił? I czy córce Malin, również czternastoletniej, Tove, będzie grozić takie samo niebezpieczeństwo?... Śladów jest mało, zero dowodów, jak odnaleźć mordercę?

Cóż, już sam opis fabuły tej powieści jest dość mocno intrygujący, prawda? Nie trudno zgadnąć, że to Skandynawia. Do tego - o dziwo - okrutnie gorąca. W Szwecji panują bowiem upały i te upały czuć na kartkach tej książki - nie wiem tylko, czy dlatego, że autor tak wspaniale potrafił stworzyć i opisać klimat tej książki (pisząc 'klimat' mam tu na myśli oba znaczenia), czy po prostu ostatnimi czasy taka sama pogoda panuje również u nas, mogłam więc wczuć się w tę książkę jak nigdy... tego nie wiem. Czytając jednak tę powieść, nie jest wcale trudno uwierzyć w to, że również w Szwecji mogą panować trzydziestokilkustopniowe upały.

Specyficzny jest jednak, i to widać już od pierwszych zdań, język tej książki. Po pierwsze - nie często spotyka się powieści, w których zdania często są niedokańczane, bezosobowe - nierzadko są one nawet zastępowane równoważnikami zdań... bez czasowników. Na początku dziwnie się to czyta i trudno trochę było mi się do tego przyzwyczaić. Po drugie - narrator do wszystkiego praktycznie podchodzi dość filozoficznie, używa często porównań, rozważa, rozmyśla... To również zbija czytelnika z tropu. Mons Kallentoft jednak chyba miał w tym wszystkim swój cel, kreując swój język powieści właśnie w ten sposób - interpretatorką nie jestem i nie będę wnikać, dlaczego, jest w tym jednak coś specyficznego, innego oryginalnego, co czyni książkę bardziej dramatyczną, prawdziwą, ale i bardziej klimatyczną. Muszę jednak wspomnieć, że nie każdemu to przypadnie do gustu - sami musicie sprawdzić na własnej skórze, czy proza Kallentofta Wam odpowiada, ja chyba nie mam nic przeciwko.

Trzeba przyznać jednak, że fabuła tej książki jest naprawdę ciekawa i intrygująca. Główna bohaterka, pani inspektor, chociaż na początku wzbudza w czytelniku tylko i wyłącznie obojętność, to gdy ją poznamy lepiej, na pewno się to zmieni na jej korzyść. Ja ją polubiłam. Również ze względu na to, co dzieje się równolegle do sprawy morderstwa, a co dotyczy bezpośrednio Malin - jej problemy, rozterki i życie osobiste. Tego też nie zabraknie i chyba nawet jest to równie ważne, jak cała zagadka kryminalna. A książka ta jest ponoć jedną w wielu o pani komisarz. 

Cóż mogę powiedzieć - "Śmierć letnią porą" jest pierwszą powieścią autora, która wpadła w moje ręce, ale uważam, że warto na tego pisarza zwrócić uwagę. Pisze specyficznie, ale warto spróbować. Ja na pewno jeszcze do niego wrócę. Poza tym znowu sprawdza się fakt, że skandynawscy autorzy są warci spędzonego nad ich książkami czasu. Kolejny tytuł to potwierdza.

Recenzja opublikowana również na moim blogu.

czwartek, 25 lipca 2013

Powrót - Hakan Nesser

Wydawnictwo Czarna Owca, Okładka miękka, 336 s., Moja ocena 5/6

Bardzo lubię książki Nessera, jednak z żalem muszę przyznać, że seria o  komisarzu Van Veeterenie jest odrobinę słabsza od tej z inspektorem Barbarottim. Nie mniej jest to i tak doskonała proza i chociażby dla samego talentu pisarskiego, który Nesser niewątpliwie posiada, warto po Powrót sięgnąć.
Od razu zaznaczam, że nie intryga kryminalna jest w tej pozycji najważniejsza, a ludzie, ich reakcje oraz to co nieuniknione.
Pewnego dnia w pobliskim lesie zostają znalezione rozczłonkowane zwłoki mężczyzny, pozbawione głowy, w zasadzie sam korpusik. Bardzo szybko udaje się ustalić, że ofiarą jest człowiek, który niedawno opuścił więzienie po odsiedzeniu kary za podwójne morderstwo. Dlaczego tak okrutnie go zamordowano? Czy zadziałało prawo zemsty? A może ktoś uważa, że kara, którą odbył nie była wystarczającą?
Śledztwem kieruje komisarz Van Veeteren. Zadanie ma o tyle utrudnione, iż musi niezwłocznie poddać się poważnej operacji. Duża część śledztwa prowadzona jest więc ze szpitalnego łóżka. Niezwykle ciekawym i momentami humorystycznym jest obserwowanie niecierpliwego policjanta, który musi poddać się lekarskiej i pielęgniarskiej dyktaturze. W jej efekcie swoim zachowaniem doprowadza personel szpitala do szału. Jednak śledztwo toczy się dalej. Bardzo szybko okaże się, że to z pozoru proste dochodzenie, coraz bardziej się komplikuje i w pewnym momencie nic już nie jest tak oczywistym, jak się na początku zdawało. A Van Veeteren stanie przed rozmaitymi dylematami, zarówno jeżeli chodzi o kwestie natury osobistej, jak i o prowadzone śledztwo. I to jest moim zdaniem najciekawsza i najmocniejsza część Powrotu.
Drugim plusem powieści są bohaterowie, nieszablonowi, jak to u Nessera. O komisarzu wspomniałam. Kolejną postacią wartą uwagi jest ofiara, męźczyzna wcześniej skazany za dwa wyjątkowo okrutne morderstwa, kiedyś idol większości Szwedów, olimpijczyk. Co stało się, że jego życie zmieniło się w sekundzie o 180 stopni? Czy rzeczywiście był winny dwóch zbrodni?
Gorąco zachęcam do lektury. Jeżeli lubicie skandynawski styl pisarski, ciekawych bohaterów (których nie zawsze da się lubić, ale nie są oni szablonowi), dylematy wewnętrzne bohaterów i ich roztrząsanie, czyli to co z zasady jest sensem skandynawskich książek, Powrót was z pewnością nie zawiedzie. 

niedziela, 21 lipca 2013

Zimne serca - Gunnar Staalesen


Wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria, Tytuł oryginalny: Kalde hjerter, Okładka miękka, 288 s., Moja ocena 5/6
Zimne serca to dopiero 3. powieść Gunnara Staalesena wydana w Polsce. Tworzy ona wraz z innymi książkami cykl powieści powiązanych osobą Varga Veuma. Od 1977 r. pisarz stworzył ich już piętnaście, nie licząc powieści poza serią. Każdą z książek przetłumaczono na dwanaście języków. Kilka z powieści sfilmowano. Filmy z Veumem w roli głównej cieszą się sporym zainteresowaniem i dużym uznaniem skandynawskiej krytyki.
Nie jest to 1. obecność autora na naszym polskim rynku wydawniczym. Pierwsze tłumaczenie twórczości Staalesena (powieść Mord w Bergen) pojawiło się już w 1980 r., jednak przeszło ono w zasadzie bez echa.
Dopiero po ćwierćwieczu wydawnictwo Słowo/Obraz terytoria podjęło się próby zaadoptowania na nasz rynek literacki twórczości Staalesena. I była to moim zdaniem bardzo dobra decyzja. Kolejne powieści wydane u nas to - Wokół śmierci (2006) i właśnie Zimne serca (2010).
Gunnar Staalesen mimo fali zachwytu polskich czytelników literaturą skandynawską, a głównie kryminałami, jest bardzo mało znanym autorem, a szkoda wg. mnie. 
Debiutował w roku 1970 i do tej chwili wydał już kilkanaście powieści, których bohaterem jest Varg Veum.
Varg Veum jest prywatnym detektywem. W Zimnych sercach spotykamy go jako mężczyznę po pięćdziesiątce, mającego za sobą trzydzieści lat pracy zawodowej, nie tylko jako detektyw. Przez wiele lat pracował także w opiece społecznej, ma więc wyjątkowe predyspozycje do pracy detektywa i zna się na ludziach oraz na ciemnych stronach natury ludzkiej. I tu widzę pewne podobieństwo do mankellowskiego Wallandera – zmęczony, styrany życiem, częściowo wypalony, samotny detektyw po 50 -tce. Uwielbiam Wallandera i być może dlatego Varg Veum także przypadł mi do gustu.
Pewnego dnia u detektywa zjawia się prostytutka. Zleca mu ona odszukanie swojej przyjaciółki, która zaginęła kilka dni wcześniej. Podczas rozmowy wyznaje, że uczyła się w jednej klasie z synem Varga i nawet spotykała się z nim przez krótki czas. Pod wpływem tych słów Varg, który rozważał nawet zakończenie kariery i odejście na zasłużoną emeryturę, zabiera się ostro do pracy.
Szybko okazuje się, że dziewczyna zaginęła zaraz po tym, jak odrzuciła jednego z klientów. Ten okazał się mężczyzną bardzo agresywnym, inna kobieta, która przejęła zlecenie, wróciła niesamowicie skatowana.
Śledztwo żwawo posuwa się na przód. Okazuje się, że zaginiona pochodzi z patologicznej rodziny. I w tej patologii tkwi źródło jej problemów. W trakcie prowadzonego śledztwa wielokrotnie ta teza znajduje niestety potwierdzenie. Detektyw natrafia niespodziewanie na całą rzeszę rozmaitych świadków i podejrzanych.
I tu ogromne brawa dla autora, stworzył niesamowicie wprost różnorodną galerię postaci. Na kartach Zimnych serc wierzcie mi, znajdziecie niezłą ludzką menażerię.
Varg spotyka np. karykaturalną wręcz parą stręczycieli - Kjella i Rolfa. Pierwszy z nich to elegant postury boksera, który prowadzi teoretycznie legalny interes funkcjonujący pod hasłem „inwestycji w branżę rozrywkową”. Drugi - mały i chuderlawy giermek, wprowadza w czyn groźby karalne swojego wspólnika, recytując przy tym fragmenty nordyckiej Pieśni Najwyższego ( jak ustala Varg - cierpi na pourazowy syndrom trudnego dzieciństwa). Nie obrażając Norwegów, z powieści Staalesena wysnuwa się nieciekawy obraz z lekka psychopatycznego społeczeństwa, no przynajmniej jego bardzo dużej części, może to wina klimatu...? 
Detektyw poznaje także grupę pseudo - samopomocy sąsiedzkiej, która, kierując się (niby!) miłością bliźniego, kilkanaście lat wcześniej postanowiła uchronić od zła rodzinę Monsenów. Rada parafialna w imię sąsiedzkiej i chrześcijańskiej solidarności, roztoczyła opiekę nad rodzeństwem: Siv, Maggi i Karlem, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji podjętej decyzji. A konsekwencje są przerażające i autor bardzo dokładnie je opisuje.
Powoli (jak to w kryminałach skandynawskich bywa) Varg rozpracowuje każdą z osób oraz skomplikowane powiązania i zależności między postaciami. Bo, jak szybko wychodzi na jaw, nic nie jest tak proste, jak się na początku wydawało. W miarę zagłębiania się w śledztwo, wszystko zaczyna się jeszcze bardziej komplikować. Razem z detektywem poznajemy najbardziej brudną i brutalną stronę pięknego Bergen, gdzie toczy się akcja książki.
A to nie wszystko. Autor serwuje nam na prawdę psychologiczno – społeczną jazdę bez trzymanki. Czytając o wszystkich problemach, niepowodzeniach ich genezie i świrach, których na kartach książki nie brak, czułam się, jak na kolejce górskiej.
Bardzo ciekawy i unikalny jest sam Varg. Jest on bowiem nietypowym detektywem, jest detektywem filozofującym. A tak! Staalesen bardzo umiejętnie moim zdaniem w tok prowadzonego śledztwa wplótł filozoficzne i egzystencjalne rozważania śledczego. 
Dot. one głównie stanu norweskiego społeczeństwa, postępowania i charakteru poszczególnych osób oraz ogólnie pojętego życia. Porusza także ważne tematy społeczne, jak np. przemoc seksualna, alkoholizm etc. 
Jest to więc swoisty kryminał z przesłaniem, odrobinę umoralniający, wskazujący właściwą drogę. Ukazuje także wszystkie wypaczenia systemu prawnego i opieki społecznej w Norwegii. Ukazuje również, jak zbytnie (pseudo troskliwe) zaangażowanie w los biżniego może przynieść więcej szkody niż pożytku. Czyli potwierdza powiedzenie...nadgorliwość gorsza od...
Jednak w Zimnych sercach nie śledztwo jest najważniejsze, a cała jego otoczka, którą tworzą ludzie, ich problemy i konsekwencje podjętych decyzji.
Autor ustami i przemyśleniami detektywa oskarża społeczeństwo – za milczenie, za udawanie, że nic się nie dzieje, za lekceważenie cierpienia i strachu innych, za wiele innych niecnych uczynków. Oskarża społeczeństwo norweskie, które jego zdaniem często, zbyt często zachowuje się, jak te trzy małpki, z których jedna nic nie widzi, druga nic nie słyszy, a trzecia nic nie mówi. Czy to wam nie przypomina naszego społeczeństwa –ile jest takich przypadków, że nikt z sąsiadów nie reaguje na krzyki, na bicie,na sińce, na strach w oczach dziecka czy doroslego, a pożniej...póżniej jest już za póżno.
Z tego powodu jest to bardzo dobra proza i świetna książka z morałem i przesłaniem.
Mam nadzieję, że za jakiś czas zostaną przetłumaczone pozostałe tomy z Vargiem Veumem w roli głównej.

Gdzie się podziały dziewczęta - Leena Lehtolainen

Wydawnictwo Rebis, Okładka miękka, 328 s., Moja ocena 5/6
To moje kolejne spotkanie z prozą Leeny Lehtolainen. Kolejny raz nie zawiodłam się, ba jestem bardzo usatysfakcjonowana lekturą, choć nie ukrywam, że początkowo trzeba się odrobinę przyzwyczaić do stylu pisarskiego fińskiej autorki.
Bohaterką powieści (bo nie nazwałabym tej książki stricte kryminałem) jest Maria Kallio. Tym razem policjantka wejdzie w sam środek imigranckiego świata i półświatka z nim powiązanego, zajmie się spra­wą zwią­za­ną z sy­tu­acją imi­gran­tów z zupełnie innego kręgu kulturowego. Lehtolainen niezwykle wyraziście, bez owijania w bawełnę ukazała los muzułmanek w wielokulturowej Finlandii. Większość z nich żyje zgodnie z nakazami Koranu i oczekiwaniami rodziny (głównie męża). Są jednak takie kobiety, które chcą żyć inaczej, tak jak żyją np. Finki, które mogą na co dzień obserwować. Sprzeciw kobiety, ucieczka z domu ściągają na rodzinę hańbę, którą zmazać może tylko zabójstwo honorowe. W taki świat wnika Maria Kallio. Sytuacja jest dla niej o tyle trudna, że jest świeżo po powrocie z Afganistanu. Wszystkie traumatyczne z tym pobytem doznania są nadal niezwykle silne. Maria walcząc z własnymi słabościami musi zmierzyć się z zabójstwem czterech młodych muzułmanek.
Czy te zabójstwa maja ze sobą coś wspólnego? Czy ich sprawca był ten sam? Czy Maria Kallio znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły żeby zmierzyć się z grożnym przeciwnikiem?
Pisarce należą się gorące brawa za wspaniałe ukazanie wewnętrznych przeżyć policjantki. Lehtolainen stworzyła wizerunek kobiety silnej, a jednocześnie niezwykle kruche, która walczy, nie poddaje się i zwycięża mimo, iż są osoby, którym jej praca jest nie w smak.
Kolejną zaletą jest doskonały opis niezwykle hermetycznego i okrutnego świata muzułmańskiej mniejszości w Finlandii. Ciekawie ukazane są konflikty pomiędzy Finami, a imigrantami. W trakcie lektury nasuwało mi się pytanie, czy dla obu stron wielokulturowość Finlandii to na prawdę dobre rozwiązanie?!
Plusem jest także neutralność Lehtolainen. Pisarka ani nie wybiela Finów, ani nie oskarża muzułmanów, nie kreuje jedynej słusznej ideologii, jest neutralna, przyjmuje rolę obserwatora. Ocena tego co dobre, a co złe należy w trakcie lektury książki do nas. Nie mamy monopolu na rację, słuszną drogę, nie powinniśmy oceniać żyjących inaczej. Jednak czytając Gdzie się podziały dziewczęta, trudno takiego oceniania uniknąć, nasuwa się ono samo. Książka wzbudza bowiem niezwykle silne emocje. I to należy poczytać autorce na plus, stworzenie tak wyrazistej książki. Jest to także kolejny argument skłaniający do sięgnięcia nie tylko po tę książkę fińskiej autorki. 
Gdzie się podziały dziewczęta nie jest kryminałem. Czym więc jest? Przede wszystkim doskonałą powieścią kryminalno-obyczajowo-psychologiczną napisaną niezwykle sprawnym piórem. Gorąco zachęcam do lektury. W książce każdy znajdzie coś dla siebie, zarówno miłośnik kryminałów jak i ich przeciwnik, a wielbiciel dobrej powieści.

Leena Lehtolainen urodzona w 1964 roku, jest krytykiem literackim i badaczem literatury oraz jedną z najpopularniejszych i najbardziej poczytnych autorek w Finlandii. Ukończyła studia na wydziale literatury fińskiej. Pisze powieści z gatunku „kobiecej powieści obyczajowo-kryminalnej”. Pierwszą jej książkę – Ja äkkiä onkin toukokuu (1976, I zaraz znowu przyjdzie maj) – wydano, gdy miała zaledwie dwanaście lat. W 1981 roku ukazała się jej kolejna powieść Kitara on rakkauteni (Kocham gitarę). Sławę i uznanie przyniosła Leenie Lehtolainen seria powieści o prawniczce i policjantce Marii Kallio. W tej serii opublikowano dotychczas siedem książek: Ensimmäinen murhani (1993, Moje pierwsze zabójstwo), Harmin paikka (1994, Cholerny świat), Kuparisydän (1995, Miedziane serduszko), Luminainen (1996, Kobieta ze śniegu), Kuolemanspiraali (1997, Spirala śmierci), Tuulen puolella (1998, Wiatr w oczy), Ennen lähtöä (2000, Przed odjazdem). Oprócz książek o Marii Kallio Lehtolainen napisała thriller psychologiczny Tappava säde (1999, Morderczy promień). W roku 2001 ukazał się zbiór jedenastu opowiadań kryminalnych Sukkanauhatyttö ja muita kertomuksia (Dziewczyna z podwiązką i inne opowiadania). Za książkę Luminainen (Kobieta ze śniegu) otrzymała nagrodę Fińskiego Stowarzyszenia Miłośników Powieści Kryminalnych. Jest również laureatką Wielkiej Nagrody Uznania Fińskiego Klubu Książki.

wtorek, 16 lipca 2013

Przypływ - Cilla & Rolf Borjlind

Wydawnictwo Czarna Owca, Okładka miękka, 444 s., Moja ocena 3,5/6
Jestem odrobinę rozczarowana. Rozumiem, że nie wszystkie pozycje w danej serii (chodzi mi o Czarną serię) mogą być tak wciągające jak np. Millenium, niemniej oczekiwałam odrobinę lepszej lektury. 
Książka rozpoczyna się mocnym akcentem, na plaży zostaje żywcem zakopana i przez fale przypływu utopiona ciężarna kobieta. Przez 20 lat nikomu nie udało się ustalić ani tożsamości zabójcy, ani ofiary. Po owych dwóch dekadach, studentka Wyższej Szkoły Policyjnej - Rönning, postanawia odgrzebać starą sprawę i doprowadzić do jej rozwiązania. brzmi doskonale. Z każdym kolejnym rozdziałem akcja zagęszcza się. Trwa to jednak tylko do mniej więcej połowy książki. Póżniej im dalej w las tym gorzej. I w sumie nie wiem co się stało, że nagle napięcie opada, tempo akcji spowalnia, a II część książki przypomina przeklejoną z zupełnie innej opowieści. Niby jestem przyzwyczajona, że w szwedzkich kryminałach wątek społeczny, psychologiczny, dokładnie opowiedziane tło odgrywają, bardzo to lubię, ale tym razem trochę zbyt dużo mamy tła społecznego, a za mało akcji i samego śledztwa. Poza tym zbyt duża ilość bohaterów, z których część niewiele wnosi do akcji i samej fabuły. Owszem są tacy bohaterowie, którzy są niezwykle istotni dla treści, ale pozostałych można by delikatnie usunąć. Nie twierdzę, że książka jest zła, na pewno jest warta uwagi. Sądzę, że wielu osobom może się spodobać. Mnie jednak Przypływ przypomina odrobinę amerykański serial ze zbyt dużą ilością odcinków. 
Książka ma jeden niezaprzeczalny plus, bardzo ciekawą główną bohaterkę, Oliwię. Niezmiernie ją polubiłam.To jej, jej charakterowi i uporowi zawdzięczam fakt, iż książkę doczytałam do końca. To za jej sprawą dam autorom jeszcze jedna szansę. Być może w II tomie, który niebawem ma się ukazać na naszym rynku, pójdzie im lepiej.